czwartek, 29 stycznia 2009

"Muzyka to droga, która choć zapowiada się na krętą, jest mi właściwą" - wywiad z Dagą Gregorowicz

Dla czytelników bloga jesteś najprawdopodobniej osobą anonimową. Mogłabyś się im jakoś przedstawić?

Jestem osobą, która przedstawia się jako Daga Gregorowicz. Obywatelstwo polskie. Pierwszy okrzyk nastąpił w Poznaniu.

Posiadasz wyuczony zawód, studiujesz?

Skończyłam geoinformatykę na UAM Poznań. Obecnie kończę Studium Piosenkarskie im. Czesława Niemena w Poznaniu.

Od jak dawna zajmujesz się śpiewem? Już jako mała dziewczynka chętnie udzielałaś się wokalnie, czy odkryłaś "to" w sobie dopiero później?

Zawsze "wyłam", jak nazywa to moja siostra. Kiedy byłam małą dziewczynką mój ukochany wujek wołał do mnie tylko w jeden sposób: "Artystka z telewizji". Mimo, że nic nie zapowiadało moich ciągot do sceny, on to przewidział. Może nie z telewizji, ale zdecydowanie mogę nazywać się artystką. Wpierw były chóry, śpiew pod prysznicem etc. Jako, że mieszkam w domu jednorodzinnym, kiedy rodzinki w nim nie było, nikt za ścianą mnie nie słyszał i tak darłam się wniebogłosy, wygłupiałam no i zaczynałam tworzyć. Dziś najchętniej muzykę tworzę jadąc w nocy samochodem - to taka moja mekka twórcza. A kiedy odkryłam? No cóż. Odkrywcami, którzy pozwolili mi w siebie uwierzyć byli artyści sceny bydgoskiej. Wpierw Wacek Węgrzyn z The Ślub a potem Tomasz Gwinciński, który zaprosił mnie do nagrania płyty "Klub Samotnych Serc Pułkownika Tesko".

Możesz powiedzieć coś więcej odnośnie tej płyty?

"Klub Samotnych Serc Pułkownika Tesko" to swojego rodzaju manifest. Manifest czego - niech każdy ze słuchaczy odpowie sobie sam na to pytanie. Płyta zawiera genialne teksty Tomka. W sferze muzycznej nawiązuje do słynnej płyty "Klub Samotnych Serc Sierżanta Pieprza" ("Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band") Beatlesów. To przed wszystkim świetne piosenki świetnego gitarzysty. Projekt miał szansę zrobić niezłe zamieszanie na polskiej scenie muzycznej. Niestety po kilku koncertach (dodajmy, że w pękających w szwach klubach) zawieszono działalność. Wielka szkoda, ale swoich fanów płyta ma nadal.

Przejdźmy do jednego z najnowszych projektów, w którym bierzesz udział. Z opakowania "Wygadanej" możemy przeczytać, że wraz Mikołajem Pospieszalskim i Daną Vynnytską poznaliście się na międzynarodowych warsztatach "International Summer Jazz Academy in Cracow (ISJA)". Mogłabyś powiedzieć trochę więcej nt. tej imprezy oraz samego nawiązania współpracy z wymienionym wyżej dwojgiem muzyków?

Warsztaty jazzowe w Krakowie skupiają niesamowite środowisko. Po pierwsze to fenomenalni wykładowcy z całego świata, jak i międzynarodowa grupa studentów. Charakteryzują się one niesamowicie rodzinną atmosferą. Polecam zarówno początkującym jak i zaawansowanym. Wokalistom, jak i instrumentalistom. Z Daną polubiłyśmy się przez wzajemne słuchanie, zaciekawienie. Dopiero po chwili nastąpiła konfrontacja słowna. Po roku spotkałyśmy się znów na warsztatach, bogatsze o nowe doświadczenia muzyczne. To Dana była jedną z osób, które upewniły mnie w przekonaniu, że muzyka to ta droga, która choć zapowiada się na krętą, jest właśnie mi właściwą. Marzenia wspólnego grania, projektu?! Nie jestem do końca pewna, czy zrodziły się wtedy. Kilometry jednak działały na wyobraźnię, a raczej ją lekko odurzały i tłumiły w rozwijaniu skrzydełek. Wszystko nabrało rumieńców, kiedy to wraz z kolegami poznanymi na ISJA zaczęliśmy prace nad projektem Aerobit. Wraz ze Stefanem Nowakowskim (kontrabas), Remkiem Zawadzkim z Afro Kolektywu (perkusja) i Danielem Grzeszykowskim z Tricphonix wkraczaliśmy w klimaty muzyczne, z którymi świetnie mogłam się utożsamiać.

Ze Stefano oraz Remkiem wyruszyliśmy w podróż do Lwowa w celu jammowania z naszymi przyjaciółmi. Tam też i była Dana, której to przywiozłam z Polski mojego ukochanego Kaossa (Daga jest jedną z największych fanek tego sprzętu w Polsce - gra obecnie na trzech Kaoss Padach jednocześnie). Dowiedziałam się, że Dana wraz ze swoim zespołem Schocolad dostała się na półroczne stypendium Gaude Polonia do Warszawy. Pojawiło się światełko w tunelu. Obiecałam Danie, że pokażę jej nowe sztuczki na Kaossie. Miałyśmy się spotkać i pojammować we dwie. Spotkanie nastąpiło w Piasecznie, w sali prób Excessive Machine i nieistniejącego już Aerobitu. Atmosfera tego miejsca nie pozwoliła nam już się rozstać. Po kilku spotkaniach wiedziałyśmy, że nazywamy się DAGADANA.

I tak pewnie tkwiłybyśmy w swojej muzyce same dla siebie, gdyby nie nasz przyjaciel Karim Martusewicz (Karimski Club, Voo Voo). To on, wiedząc, że coś tam się tworzy zadzwonił i powiedział: "Hej dziewczyny, jesteście w Warszawie? W niedzielę w Coffee Karma na Placu Zbawiciela odbywają się taperowania. Przygotujecie coś na tę niedzielę?". Był piątek wieczór. Perspektywa, że nie będziemy się w sobotę widziały nie napawała nas optymizmem, ale się zgodziłyśmy. Zamiast 15-minutowego Chaplina wybrałyśmy ponad godzinną Godzillę – film z 1953 roku wyreżyserowany przez Ishiro Hondę. Plastikowe efekty. Dźwięk wyłączyliśmy, napisy polskie pozostały i tak stworzyłyśmy naszą wersję. I tak zaczęła grać DAGADANA, po raz pierwszy pokazałyśmy się szerszej widowni. Ludziom się spodobało. Karim uścisnął ręce. Wiedziałyśmy, że teraz to już decyzja zapadła - jesteśmy zespołem. Potem było jeszcze granie do filmu w poznańskim Meskalu. Mała przerwa i koncert z naszymi piosenkami. Oczywiście jako pierwszy musiał być Kraków i Piec Art. Bo tam się wszystko zaczęło. Tam obserwowałyśmy się na jammach.

Współpraca z Aerobitem upewniła mnie w przekonaniu, że w głowie siedzą mi kontrabasowe groovy. Dana podczas ISJA była w jednym combo z Mikołajem Pospieszalskim. Szykowaliśmy się do dużego koncertu w Hydrozagadce. Pomysł był prosty - zaprośmy jednorazowo kontrabasistę. Rozmawiałyśmy o Miku, ale telefon do niego był raczej takim odruchem z przewidywaną odmową. A tu zaskoczenie - Miko się zgodził. Troszkę obaw było, bo po pierwsze na próby mieliśmy mieć przeznaczone 2 dni po kilka godzin. Po drugie Miko nie miał pojęcia co gramy. Nagrań wtedy nie było. Uprzedziłyśmy go, że jest w tym trochę disco kiczu. Chłopak przyjechał. Zagraliśmy koncert i to on pierwszy powiedział, że jest to niespotykany projekt i jeżeli mamy ochotę to on z chęcią będzie grał z nami dalej. I tak zostało. DAGADANAMIKO? Po prostu DAGADANA z silną bazą. "Kontrabazą".

W jakim języku dogadujesz się z Daną? Mówicie po polsku, po angielsku czy może po prostu rozumiecie się nawzajem, w końcu ukraiński jest chyba dość podobny do naszego?

Dana słyszała troszkę polską mowę w domu. Na warsztatach ISJA zaczęła się uczyć. Na Ukrainie, szczególnie zachodniej, w modzie było oglądanie Polsatu. A już totalnie powaliło mnie to, że koledzy ze Lwowa znają więcej cytatów z filmu "Chłopaki nie płaczą" niż ja. Z Daną zatem porozumiewamy się po polsku. Czasem po angielsku. Ale najbardziej kochamy nasze słowotwórstwo. Ukraiński to piękny język. Coraz więcej rozumiem, ale ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Kiedy zaśpiewałam na jammie w ramach niespodzianki ukraińską piosenkę solo, koleżanki miały niezły ubaw, bo powiedziały mi, że to chyba był język mongolski... Cały czas się zbieram, aby zacząć się uczyć ukraińskiego. Jestem już z pokolenia nieznających rosyjskiego i jednak cyrylica mnie przerasta.

Na opakowaniu możemy również wyczytać, że udzielasz się na płycie nie tylko wokalnie, ale bawisz się również szeroko pojętą elektroniką. Możesz dokładniej powiedzieć, czym takim dokładniej się zajmujesz?

Odetnij wokal Dany, klawisze i kontrabas. Reszta to po prostu wynik dłubania z prądem i obwiedniami, względnie z samplerem. Interesuje mnie przetwarzanie głosu, zapętlenie na żywo, tworzenie przestrzeni elektronicznych poprzez nakładanie na siebie na raz bardzo różnych efektów. Należy podkreślić, że płytka dostępna obecnie jako "Wygadana" to nagranie na tzw. setkę, czyli na żywo na raz w studio. Chodzi o trans. Dla mnie granie elektroniki połączonej z wmiksowywaniem w nią wokalu, to najczystsza postać transu w jaki wchodzi się powoli. Kocham ten stan. Przede wszystkim to jest zabawa. Niesamowity flow. Do tego dochodzi na scenie granie na dziecięcych przeszkadzajkach i zabawkach. Dzieciaki, które są w nas ożywają i pokazują swoje pazurki.

Jaki wyniósł nakład "Wygadanej"? W jaki sposób promujecie swój album?

Nakład to 1000 sztuk. Zależy nam na tym, aby ludzie przepalali sobie płytę. Wychodzimy z założenia, że to jest EP-ka. Kto nas szanuje, kupi płytę jak już będzie wydana. Przy sprzyjających wiatrach przed wakacjami jest szansa, że zostanie nagrana i trafi na półki sklepowe. Wracając do promocji, w naszym przypadku sprawdza się portal myspace.com i tzw. marketing szeptany.

Następne pytanie wiąże się z tym, co przed chwilą powiedziałaś. Jakie są plany zespołu na przyszłość? Kolejna epka, longplay, a może nawet atak na Empiki?

Zdecydowanie atak. Skoro tysiące kilometrów nic dla nas nie znaczą, dopniemy swego. Materiał na półtora longlplaya jest gotowy. Zaczniemy zatem od jednego. Pojawi się szczypta gości. Plany są już na drugi krążek - wtedy będzie ich zdecydowanie więcej. Na pierwszej płycie musimy pokazać kim jesteśmy, a nie podpierać się nazwiskami. Nazwiska zatem będą miały tutaj tylko micro partie do zagrania. Producentem płyty będzie Marcin Pospieszalski. Reszty nazwisk nie zdradzam. Niech to będzie słodki dodatek. Krążek będzie promowany w Polsce i na Ukrainie.

Oprócz zespołu DAGADANA współtworzysz również formację DEGRADAZIA. Mogłabyś nieco przybliżyć czytelnikom ten projekt?

To zupełnie inna, całkiem nowa bajka. Na razie zagraliśmy pierwszy koncert wspólnie. Jest to projekt, w którym chcę się po prostu wyżyć. Obecne nagrania na myspace są po prostu grzeczne. Na koncercie pokazaliśmy pazurki i nie zamierzamy na tym poprzestawać. Ma być ostro i transowo. Kawałki są długie i towarzyszą im wizualizacje. W tym projekcie chcę łamać swoje podejście do śpiewania. Widzę, że otwieram się na nowe przestrzenie, które wcześniej istniały jedynie w nocy podczas szaleńczej jazdy moim samochodem. Ma tutaj następować DEGRADAZIA. Powoli, ale odkrywamy swoje brzmienie. Wojtek Grabek na elektrycznych skrzypcach, kaoss padzie i electribe. No i ja na wokalu i z dużą dawką elektroniki.

Warto też wspomnieć o zupełnie odmiennych 2 projektach, nad którymi teraz pracuję. Pierwszy to LISTONOSZ. Zespół składa się z muzyków z takich formacji jak POTTY UMBRELLA, czy OSTATNIE TAKIE TRIO. Jest to więc scena bydgoska, do której powracam po rocznej przerwie. Nie będę zdradzać, co przygotowujemy, ale mogę powiedzieć, że nazwa płyty to "Adresat Nieznany". Drugi projekt to jeszcze nie posiadający nazwy skład, z którym próbujemy w Bochni pod Krakowem. Jak na razie próby odbywają się okazyjnie, ponieważ perkusista studiuje w Londynie, ale w czerwcu ruszamy ostro do pracy. Będzie to najbardziej popowy z wszystkich projektów, w których gram. Od czasu do czasu występuję też solo. Ostatnio nawiązałam artystyczną współpracę z bydgoską malarką Martą Filipiak. Razem tworzymy performance, który jest wprowadzeniem do wernisażu prac Marty oraz innych artystów. Za nami wystawa w Białymstoku w Galerii Spodki. W planach mamy kilka wernisaży w Polsce, a potem w Kanadzie. Ta współpraca jest dla mnie wyjątkowo cenna. Łączenie różnych sfer sztuki to kolejne nowe doświadczenia, które wymagają ode mnie poszukiwań innej swojej odsłony.

Wojtka Grabka poznałaś również na międzynarodowych warsztatach jazzowych?

Nie. Wprost przeciwnie. Po wielu przygodach w PKP zapragnęłam współpracować z kimś z mojego miasta Poznania. Na Wojtka natrafiłam na myspace. Zaproponowałam współpracę. Pół roku się zbieraliśmy na spotkanie mimo, że mieszkamy od siebie 15 minut drogi autem.

Jak to się stało, że zostałaś managerem Afro Kolektywu? Trafiłaś do muzyków poprzez zwykłe ogłoszenie, czy w jakiś w innych sposób?

Zorganizowałam im koncert w Poznaniu. Zajmowałam się sprowadzaniem do Poznania składów offowych, czasami największych freeków. Chciałam udowodnić właścicielowi klubu, że na niszową muzykę też może przybyć dużo osób. Moim marzeniem było sprowadzać do mojego miasta składy, które uwielbiam, a które nigdy się w tym mieście nie pojawiły. Była to na początku walka z wiatrakami, ale nie zrażało mnie to. Wiedziałam, że to jest moje hobby. Przy okazji zawiązały się muzyczne przyjaźnie. A na Afro Kolektyw przyszło ponad 300 osób. Chłopaki od razu zaproponowali mi bym się nimi zajęła. Ja odmówiłam. Ważniejszy był garb na placach w postaci nienapisanej magisterki. To była trauma, którą trzeba było zwalczyć. Do tematu powróciłam sama. Zadzwoniłam do Michała - Afrojaxa. Spytałam, czy propozycja jest aktualna. I tak chłopaki powierzyli mi siebie w moje ręce. Ot, historia Dagi, która zrezygnowała z możliwości zarabiania kokosów w branży geoinformatycznej na rzecz muzyki i jej promowania. Trzeba powiedzieć, że gdyby nie rodzina, pewnie jednak wybrałabym opcję "Warszawa - 12 tys. miesięcznie w dużej korporacji". I umarłabym z nieszczęścia albo zostałabym świetnym geoinformatykiem. Chyba jednak byłabym bogatym, smutnym człowiekiem.

Czy w związku z tym, że jesteś managerem Afro Kolektywu mogłabyś zdradzić nam najbliższe plany zespołu? Jakieś koncerty, nowe single i teledyski promujące „Połącz Kropki”, a może nawet prace nad kolejną płytą?

Mogę zdradzić, to że zespół będzie coraz więcej koncertował. Zainteresowanie jest spore. Są plany i na Gorzów. Wszelkie szczegóły znajdują się na www.myspace.com/afrokolektyw. Afro Kolektyw przede wszystkim jest konsekwentny w swoich działaniach, uparty i sunący do przodu. Jeśli będzie się komuś wydawało, że chłopaki odpoczywają, to jest to tylko cisza przed burzą, bo Afro odpala po kolei kolejne torpedy, a ma ich w zanadrzu cały arsenał. Będzie więc wybuchowo!

Jak zainteresowani doskonale wiedzą, na „Połącz Kropki” Afro Kolektywu w jednym z utworów pojawić miał się szczeciński raper Łona. Ostatecznie jednak się nie dograł i jego miejsce zajęła Twoja znajoma, wielokrotnie wspominana tu Dana Vynnytska. Czy Ukrainkę było trzeba długo namawiać do nagrania – bądź co bądź – hip-hopowego numeru?

To był jej pierwszy rap. Napisała tekst w chwilę. Trzy "tejki" i po sprawie. Chłopaki byli pod wrażeniem. I tak DAGADANA też po części pojawia się w Afro. Czas na rewanż. No, ale to ma być niespodzianka.

Gdzie szukasz inspiracji tworząc swoją muzykę?

Na inspirację przede wszystkim składają się doświadczenia z życia wzięte. Miłość, porażki, sukcesy. Może powiem, kto wywarł na mnie największy wpływ. Voo Voo, Baaba, Molly Johnson, muzyka improwizowana. Z elektroniki bardzo podoba mi się podejście do sprawy Cassiusa, naszego polskiego Excessive Machine - chłopaki wymiatają producencko. Dalej nie można zapomnieś Mujaji, Django Bates, niektóre produkcje DJ Vadima, Jamie Lidell, Benny Sings. W Polsce warto zaciekawić się jeszcze lekkością Loco Star, wirtuozerią DJ Krime'a, przestrzeniami jakie generuje Snowman i konsekwencją Kasi Nosowskiej. Bawić mnie będą zawsze Blendersi. A kocham oczywiście Afro Kolektyw. Nie jestem ich managerem tylko dlatego, że są fajnymi facetami. Skądś się to bierze. Genialne teksty Afrojaxa (Michał dostał niedawno zasłużoną Miazgę od miesięcznika Pulp za najlepsze teksty 2008 roku), to coś, co nie raz wyprowadza mnie ze złego humoru. Do tego genialna muzyka.

Kontynuując temat inspiracji niemożliwe pokłady energii czerpię z solowych koncertów Marcina Maseckiego. To samo tyczy się występów Tomka Dudy, czy to w Saksoforcie, czy w innych projektach, czy kiedy gra solo. Są to pewnego rodzaju mistyczne uniesienia. Człowiek wpada w trans i cieszy się, że jest we właściwym miejscu i o właściwej porze tu i teraz. Uwielbiam słuchać muzyki szpiegowskiej, muzyki filmowej. Mistrzostwo świata dla Davida Holmesa. Mogę słuchać godzinami. Genialną dyskografię Steve'a Reicha pożeram, gdy się chcę odstresować. Polecam filmowe akcje okolic Voo Voo. Najwspanialsza płyta na świecie „Seszele” z Bogusławem Lindą recytującym puentę filmu. Najcudowniej słucha się jej na winylu. Znakomita muzyka - niestety nie wydana - do filmu „Trzeci”. Z Polskich wspaniałych projektów zahaczających o muzykę world/folk cenię Alamut, Tołhaje i Żywiołaka. Troszkę chaotycznie podałam wszystkie nazwiska i składy, ale też tak chaotycznie ich słucham. Na koniec muszę powiedzieć, że świat byłby uboższy bez "Akademii Pana Kleksa", Kabaretu Starszych Panów no i całej serii "Z Archiwum X".

Dziękuję za udzielenie wywiadu. Chciałbyś coś jeszcze dodać na koniec?

"Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic".

piątek, 23 stycznia 2009

Najlepsze albumy 2008 roku - TOP 6!

Czołowa szóstka to dwie płyty polskie, dwie zagraniczne i – tu pewne kuriozum – dwie ani rodzime, ani auslanderskie. Dwie z podziemia. Jedna oparta na filmie, jedna w klimatach reggae, a jeszcze jedna w dość imprezowym nastroju. Lecz tylko jedna z nich jest numerem jeden. Tamtararam!

06. Jimson – Gorączka w parku igieł
Jedna z pierwszych premier w 2008 roku i od razu genialna produkcja. Koncept epka oparta na wyśmienitym filmie "Natural Born Killers". Jimson idealnie wpasował się w mroczny, trochę psychodeliczny klimat obrazu Olivera Stone’a. Pewne kontrowersje zapewne budzi długość epki. Niektórzy źle odbiorą również dwa utwory, w których studiujący w Szczecinie raper atakuje co najmniej połowę polskiej sceny hip-hopowej. Dostaje się głównie VNM-owi i Smarkowi. No i jeszcze gorzowskim drzewom się trochę oberwało. Wszystkie te ataki traktuję z dużym dystansem. Ważne, że Jimson spisał się naprawdę rewelacyjnie. I ten klimat rodem z "Urodzonych Morderców"...

05. The Let Go – Tomorrow Handles That
Jedna z niespodzianek, które poznałem pod koniec ubiegłego roku. A szkoda, bo mam wrażenie, że jeszcze bardziej bym się nią zajarał latem. W tym przekonaniu utwierdza mnie przede wszystkim optymistyczny nastrój płyty, duża ilość śpiewanych refrenów oraz bity na soulowych i funkowych samplach. Patrząc na to zestawienie, można stwierdzić, że w tym roku absolutnie w USA zarządziły składy z Seattle – najpierw Common Market, a potem The Let Go. Prawda jest jednak taka, że największe miasto ze stanu Waszyngton wygrało chyba tylko w moim, prywatnym rankingu. Niemniej "Tommorow Handles That" to prawdziwy powiew świeżości, który znany powinien być dosłownie każdemu.

04. Afro Kolektyw – Połącz Kropki
Afro Kolektyw mnie bardzo, ale to bardzo zaskoczył. Wprawdzie spodziewałem się dobrej płyty, lecz nie miałem pojęcia, że Afrojax i spółka przygotują taką rewelację. Można pokusić się o stwierdzenie, że brzmienie jakie zaserwował nam zespół, to daleko posunięta ewolucja tego, co muzycy zaprezentowali jeszcze na "Płycie Pilśniowej". Na "Połącz Kropki" powiększyło się instrumentarium – głównie o instrumenty smyczkowe, które tak fenomenalnie spisały się w "Ostatecznym rozwiązaniu naszej kwestii". Poza tym, genialne, ironiczne i przezabawne teksty napisał Afrojax – polska, hip-hopowa płyta roku.

03. Gera Morales i Dubska – Dubska Divison
O tej kolaboracji usłyszałem przy okazji gorzowskiego Reggae nad Wartą. Wspólnym występem Gerberta Moralesa z Jah Division oraz zespołu Dubska byłem tak zachwycony, że natychmiast zacząłem poszukiwania płyty. Kiedy ją wreszcie znalazłem, nie zawiodłem się. Gera jak nikt inny w tej części Europy potrafi przekazać pozytywną energię samym swoim śpiewem. Od Moralesa aż bije optymizm i autentyczność. Album zawiera kilka nowych utworów oraz parę starych piosenek znanych z repertuaru Jah Division, acz w nieco innych aranżacjach. Fajnym pomysłem było dodanie do wydawnictwa filmu dokumentalnego, będącego swoistą relacją z pobytu jednego z ojców rosyjskiego reggae w Polsce.

02. Looptroop Rockers – Good Things
Wstyd się przyznać, ale dopiero dzięki „Good Things” poznałem szwedzki Looptroop. Wprawdzie podzielam opinię, jakoby to nowa płyta była gorsza od dwóch poprzednich, lecz nie zmienia to faktu, że jest to naprawdę wyśmienity krążek. Mniej trueschoolowy od poprzednich dokonań Promoe, Embee i spółki, ale za to bardziej bujający. Nic dziwnego, w końcu „Good Things” wypełnione jest bangerami po brzegi. Najbardziej do ruchu pobudzają dwa single – „The Building” oraz czerpiące garściami z house’u „Naive”. Mnie do gustu przypadło jeszcze kończące album „Puzzle”. Utwór kojarzy mi się z finiszem świetnej imprezy, kiedy to uczestnikom zabawy zaczyna już brakować sił i zaczynają powoli rozmyślać o powrocie do domu. „Good Things” = MIAZGA.

01. The Jonesz – Season One
W Japonii wydane w 2007, do Polski – za sprawą Asfalt Records – trafiło dopiero w 2008. „Season One” niemal w całości wyprodukował urodzony w naszym kraju producent. Patr00 na co dzień mieszka jednak w kanadyjskim Montrealu, gdzie poznał Jessie Maxwella. Razem z nim założył duet The Jonesz. Debiutancki album grupy, to przede wszystkim genialne bity patr00 – dla mnie jest to obecnie jeden z najlepszych polskich producentów na scenie. Co ważne, Jessie Maxwell również spisał się znakomicie. Nie tylko ma całkiem fajne teksty, ale również posiada naprawdę spore umiejętności. „Season One” znalazło się na najwyższej pozycji również dlatego, że nie schodziło z mojej playlisty przez naprawdę długi okres. Poza tym, album został naprawdę pięknie wydany - wykorzystano digipack najwyższej jakości, który stylistyką nieco przypomina mi opakowania od winyli. W 2008 roku to właśnie The Jonesz było numerem jeden.

[wyróżnienia] [miejsca 30-25] [miejsca 24-19] [miejsca 18-13] [miejsca 12-7] [TOP 6]

czwartek, 22 stycznia 2009

Najlepsze albumy 2008 roku - miejsca 12-7

Miejsca 12-7 przypadły w głównej mierze debiutantom. Jest zbrodniarz od wielu morderstw. Jest duet, co jeszcze grubo ponad rok temu pytał, czy ich znamy, a w październiku wydał już swój pierwszy legal. Jest też łodzianin, który pierwszą swoją mainstreamową płytę nagrał na dziesięciolecie działalności. Są wreszcie reprezentanci Lublina – ci od dobrej muzyki i ładnego życia. Poza tym pomiędzy 12. a 7. pozycją znajdziecie mieszkającą w Niemczech Nigeryjkę oraz najlepszy rap oparty na gitarowych riffach w Polsce.

12. Bonus/Matek – Wspomnienia z domu umarłych
Kolejna podziemna produkcja, która wywołała spore zamieszanie w moim „muzycznym życiu”. Bonus wraz z Matkiem nagrali koncept album jak na Polskę bardzo oryginalny. Tematyka wszystkich utworów kręci się wokół – a to ci heca – zabijania. Samobójstwo, masakra w szkole, morderstwo na zlecenie – to wszystko się na „Wspomnieniach z domu umarłych” znalazło. Sugestywne teksty Bonusa uzupełniane są przez mroczne, znakomicie dopasowane do klimatu krążka bity Matka. Materiał obowiązkowy dla osób, narzekających na brak świeżości w polskim rapie. Ostatnio przeprowadziłem z Bonusem wywiad.

11. Raca/Stona/DJ Ike – Samotność, Wolność, Pasja
Tak wysoka pozycja legalnego debiutu Racy pewnie spotka się ze sporą krytyką hejterów, którzy zarzucają mi swoiste podlizywanie się raperowi z Olecka, ale nic nie poradzę na to, że „Samotność, Wolność, Pasja” podoba mi się o wiele bardziej od chociażby takiego „Ja tu tylko sprzątam”. Na longplayu znalazło się parę naprawdę pomysłowych tracków (mam tu w głównej mierze na myśli „Rewers”, „Gdy Cię Znajdę” oraz „Samotność”). Dobrze spisali się również goście – m.in. W.E.N.A., Ras Luta oraz – przede wszystkim – Duże Pe. Z Racą również był swego czasu wywiad.

10. Bakflip – 12 Nędznych Ludzi
W 2007 roku rock z rapem łączyło rewelacyjne Sekaku, w 2008 do głosu powrócił Bakflip, czyli Janek Gajdowicz z łódzkiego składu Afront oraz swoisty człowiek renesansu w dziedzinie muzyki, niejaki Marek Dulewicz. „12 Nędznych Ludzi” to bez wątpienia album znacznie przewyższający wydane 2 lata wcześniej „Ke Ke Ke”. Podobać się może nie tylko ostre, gitarowe granie, ale również warstwa liryczna. W swoich tekstach Janek Gajdowicz wylicza najbardziej denerwujące go wady ludzkie, czasem zdarza mu się też zahaczyć o tematy około-polityczne jak chociażby w rewelacyjnym „Szahidzie”.

09. Nneka – No Longer at Ease
Mieszkająca obecnie w Niemczech Nigeryjka nagrała w 2008 roku hit „Heartbeat”, oparty – jak sama nazwa wskazuje – na podkładzie imitującym bicie serca. Jak się jednak okazało cała płyta „No Longer at Ease” to naprawdę fenomenalna robota. Nneka posiada rewelacyjny głos, który potrafi – w razie czego – całkiem dobrze modulować. Dzięki temu może spokojnie balansować pomiędzy różnymi gatunkami muzycznymi – od soulu, przez reggae, aż po rap. Wszystko polane dźwiękami kojarzącymi się z Afryką. Mistrzostwo świata!

08. Rasmentalism – Dobra muzyka ładne życie
Jedna z dwóch najlepszych podziemnych produkcji z 2008 roku. Genialne bity zapodał Ment, świetnie na nich popłynął Ras. Na „Dobra muzyka ładne życie” znajdziemy zarówno luźniejsze utwory, jak i te poważniejsze. W powstaniu płyty swój wkład mieli m.in. PeeRZet, Jot, Rebels of the Grain oraz trio beatbokserskie Al-Fatnujah. Takie numery jak „Pierwszy i ostatni raz”, „Nie słuchasz”, „Bez zmian Panie Waglewski”, „Kupuj polskie rap płyty” czy „Linia ognia” opanowały moją foobarową playlistę na bardzo długo. Mógłbym słuchać tego w kółko. Z niecierpliwością czekam na „Duże Rzeczy”.

07. Zeus – Co nie ma sobie równych
Po „Co nie ma sobie równych” szczerze mówiąc nie spodziewałem się za wiele. Zeus nigdy nie kojarzył mi się z żadnym super raperem, a właściwie – mówiąc szczerze – brałem go raczej za mocno przeciętnego MC. Łodzianin przygotował jednak drugą – obok „Seansu Spirytystycznego” – najszczerszą i najbardziej autentyczną płytę w 2008 roku. Proste linijki, brak jakichś wielkich umiejętności. Mimo wszystko, trudno się legalnym debiutem Zeusa nie zajarać. Może to przez naprawdę dobre bity? Ciężko powiedzieć. Świetny album, który kręcił się w odtwarzaczu bardzo długo.

Ostateczne rozwiązanie naszej kwestii już jutro...

[wyróżnienia] [miejsca 30-25] [miejsca 24-19] [miejsca 18-13] [miejsca 12-7] [TOP 6]

środa, 21 stycznia 2009

Najlepsze albumy 2008 roku - miejsca 18-13

Miejsca 18-13 przypadły w większości reprezentantom Asfalt Records. W tym gronie znalazł się raper-cyborg, dwaj dorośli chłopcy wspominający modę na heavy metal, redaktor CD-Action oraz jedyny Polak, który rozmawiał przez telefon z samym Bogiem. Oprócz tego mamy zdobywcę nagrody „Najbardziej szczery i autentyczny w 2008” oraz tych samych, dwóch panów, których wymieniłem dosłownie przed chwilą. Tym razem jednak zagrali oni z tatą, co ma zespół o nieco krótszej nazwie od skrótu wyrażenia World Wide Web.

18. Medium – Seans Spirytystyczny
Jedna z większych, tegorocznych niespodzianek. O kielczaninie nikt wcześniej nie słyszał, a tu proszę, powstaje album, który wręcz poraża szczerością oraz ogromnym wkładem pracy i serca. Wprawdzie cierpi na tym czasem technika, a niektóre polityczne wersy są trochę populistyczne (acz nie można odmówić im autentyzmu), jednak nie zmienia to ostatecznej, wysokiej oceny płyty. Swoją drogą, jakiś czas temu przeprowadziłem wywiad z Medium, dotyczący w głównej mierze jego debiutanckiej płyty.

17. Waglewski Fisz Emade – Męska Muzyka
Rodzinna płyta klanu Waglewskich. Współpracowali ze sobą raper, producent hip-hopowy oraz wokalista i gitarzysta w jednej osobie, posiadający powalający staż na polskiej scenie muzycznej. „Męska Muzyka” to przede wszystkim świetne, zahaczające o country, blues i klimaty softrockowe, akustyczne i – zarazem – minimalistyczne granie. Do tego znakomite teksty Wojtka Waglewskiego oraz jego syna, Fisza. Nie wiem dokładnie czemu, ale wydaję mi się, że jest to tak właściwie album dla każdego.

16. Magierski/Tymon – Oddycham Smogiem
W 2008 roku do gry powrócił Tymon, autor hitu „Oto ja” oraz jednego z najsłynniejszych dissów w historii polskiego rapu. Swego czasu dziennikarz kultowego „Klanu”, obecnie pisze dla „CD-Action” oraz „Clicka!”, którego zresztą jest redaktorem naczelnym. „Oddycham Smogiem” to również mistrzowska metamorfoza Magiery, który przygotował całkiem inne niż na wszystkich trzech „Kodeksach” bity. Świetnie wydane. I jeszcze ta rewelacyjna okładka. Byłoby wyżej, gdyby album był nieco dłuższy.

15. O.S.T.R. – Ja tu tylko sprzątam
Wielu z Was tak niska pozycja dziewiątej płyty Ostrego może dziwić. W końcu „Ja tu tylko sprzątam” to bądź co bądź płyta świetna, sam się nie zresztą przez długi czas mocno jarałem. Pozwoliłem sobie jednak ostatnio album łodzianina przypomnieć. Wrażenia moje były już o wiele słabsze niż cały miesiąc (jak nie dwa) po premierze krążka. Bity wciąż są wprawdzie rewelacyjnie, ale pewna monotematyczność w tekstach Ostrowskiego jednak jest zauważalna. Ponadto, styl reprezentanta Asfalt Records tak jakby trochę mi się przejadł. Szkoda, że singiel, zwiastujący kolejny krążek najpopularniejszego rapera w Polsce, nie zapowiada żadnej zmiany w tym temacie.

14. Łona i Webber – Insert EP
Epka, której tak na dobrą sprawę nikt się nie spodziewał. W końcu wcześniej Łona trzymał się trzyletnich odstępów między płytami. „Insert” zadowala pod każdym względem – Webber jak zwykle wysmażył ciekawe bity, zaś Adam Zieliński zdaje się być jakby nieco weselszy niż na wydanym nieco ponad rok wcześniej „Absurd i nonsens”. Co więcej, wreszcie u mieszkańców Szczecina pojawili się goście. W genialnym „Świat jest pełen filozofów” swój storytelling opowiedział Smarki, natomiast w „Co to będzie?” słyszymy Paco, z którym Łona swego czasu nagrywał w grupie Wiele CT.

13. Fisz Emade – Heavi Metal
Bracia Waglewscy zaskoczyli mnie w 2008 roku dwukrotnie. Najpierw nagrali wraz z ojcem nieco inną od poprzednich dokonań „Męską Muzykę”, potem zaatakowali swoją własną, utrzymaną w hip-hopowych klimatach płytą pt. „Heavi metal”. Do gustu przypadły mi przede wszystkim bity Emade. Piotr Waglewski często korzysta na nowej płycie z prawdziwej, klasycznej perkusji, czym zyskał moją ogromną sympatię. Fisz jakby nieco gorzej niż kiedyś, nie ma już tego błysku, co na początku kariery. Inna sprawa, że nadal potrafi serwować ciekawe historie, a nawet… braggadocio, które jest jednak utrzymane w typowej dla Bartka Waglewskiego, niekoniecznie prostej, formie.

Ciąg dalszy już jutro...

[wyróżnienia] [miejsca 30-25] [miejsca 24-19] [miejsca 18-13] [miejsca 12-7] [TOP 6]

wtorek, 20 stycznia 2009

Najlepsze albumy 2008 roku - miejsca 24-19

Pomiędzy 24. a 19. pozycją znalazły się aż trzy zagraniczne tytuły. Dwa ze Stanów, jeden z Czech. Na płycie od Pepików jest jednak tyle przedstawicieli sceny zza oceanu, że jest ona wręcz bardziej amerykańska niż czeska. Co poza tym? Polak śpiewający z duńskim akcentem, rap ocierający się o jazz wprost z Wrocławia oraz opanowany prze mrok gdański MC, stały bywalec teatru niemych lalek.

24. Roszja i Lu – Przez Ścianę
Materiał wydany na winylu jeszcze w 2007 roku, lecz do szerszego grona słuchaczy – za sprawą Internetu – trafił dopiero w 2008. Roszja i Lu swego czasu tworzyli wrocławski Sfond Sqnksa, czyli grupę z powodzeniem mieszającą rap z funkiem. Teraz porzucają jednak ulubione brzmienie George'a Clintona i przenoszą swoją twórczość w bardziej jazzowe klimaty. Dodajmy, że cała ta operacja wyszła naprawdę bardzo dobrze. Jedynym minusem jest długość albumu. „Przez Ścianę” to tylko epka, a chciałoby się jakiś album długogrający od tego duetu.

23. Common Market – Tobacco Road
Album utrzymany w podobnym klimacie, co docenione przy okazji podsumowania 2007 roku „Bayani” Blue Scholars. Nic dziwnego, w końcu Tobacco Road wyszło spod dłuta tego samego producenta. Warto zaznaczyć, że Sabzi – Irańczyk z pochodzenia, to nie tylko wyśmienity bitmejker, ale również pianista jazzowy, co wyraźnie odbija się na brzmieniu albumu. Pod jego podkłady nawinął RA Scion – raper o porównywalnych umiejętnościach, co Geologic z przywoływanego przed chwilą Blue Scholars. Jazz-hop na najwyższym poziomie.

22. eMC – The Show
Kolejna, nie ostatnia, zagraniczna produkcja w zestawieniu. Amerykańskie eMC przykuło uwagę prawie każdego wielbiciela rapu, zwłaszcza jeśli ktoś gustuje w produkcjach zza oceanu. Nic dziwnego, w końcu grupę nie tworzą anonimowi ludzie. „The Show” przypadało mi do gustu stopniowo – pierw zajarałem się numerem „Winds of Change”, następnie utworami „U Let Me Grow” i „Make It Belter”. Później wszystko poszło już z górki. 22. pozycja jak najbardziej zasłużona.

21. Czesław Śpiewa – Debiut
Jedna z nielicznych pozycji w zestawieniu, reprezentujących inny gatunek muzyczny niż rap. Ponadto, jest to jedna z tych ambitniejszych produkcji, którą z wielką chęcią połykają masy. Spowodował to charakterystyczny akcent i głos Czesława Mozila w połączeniu z zabawnymi tekstami napisanymi przez internautów oraz z dość niecodziennym i rzadko spotykanym brzmieniem. Przyszłość pokaże, czy był to jednorazowy wyskok mieszkającego w Danii Polaka, czy może tylko preludium do jakiejś większej kariery.

20. Skor – W teatrze niemych lalek
Jedna z większych, ubiegłorocznych niespodzianek. Trzecia solówka Skora poraża mrocznym do szpiku kości klimatem. Przy okazji tego podsumowania, pragnę dopuścić się sprostowania pewnej nieścisłości jaka pojawiła się w mojej recenzji. Otóż materiał nie został wyprodukowany przez Skora, a przez Shadowville. Trzeba zaznaczyć, że bity znakomicie oddają klimat krążka. Nastroju trzyma się też sam raper, nagrywający – nawiasem mówiąc – w Gdańsku. Jego flow, głos oraz dykcja idealnie dopasowują się do tematyki albumu.

19. DJ Wich – The Golden Touch
Płyta, która udowodniła, że również w Europie Środkowo-Wschodniej można nagrywać producenckie płyty z gościnnymi występami największych tuzów amerykańskiej sceny. Lil’ Wayne, Talib Kweli, Little Brother, M.O.P., Rasco – ci wykonawcy robią spore wrażenie, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że DJ Wich jest Czechem. Co więcej, producent zza południowej granicy przygotował naprawdę kozackie bity, które bujają aż miło. Czego chcieć więcej?

Ciąg dalszy już jutro...

[wyróżnienia] [miejsca 30-25] [miejsca 24-19] [miejsca 18-13] [miejsca 12-7] [TOP 6]

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Najlepsze albumy 2008 roku - miejsca 30-25

Płyty ulokowane między 30. a 25. miejscem to zarówno zawody, niespodzianki, jak i materiały dosłownie znikąd oraz twory niedocenione. Jeden polski raper z najwyższej półki, jeden światowej klasy producent, jeden zespół punkrockowy, który na najnowszej płycie z punk rockiem nic wspólnego już nie ma. Mówiąc prościej, jest ciekawie!

30. Pih – Kwiaty Zła
Jedynym czynnikiem powodującym, że jako tako wyczekiwałem „Kwiatów Zła” był featuring Brudnych Serc. Okazało się jednak, że Pih nie jest takim złym raperem. Zwłaszcza, jeśli już przyzwyczaimy się do jego nietypowej barwy głosu i jeszcze bardziej oryginalnego sposobu jego wydobywania. Liryzm na wysokim poziomie przeplatany jest tu niestety ze słabymi, często wręcz zabawnymi wersami. Miejsce w czołowej „trzydziestce” się jednak jak najbardziej należy.

29. KSU – Akustycznie
Album, dzięki któremu poznałem twórczość bieszczadzkiego KSU. Siczka i spółka przygotowali krążek mniej ostry od poprzednich, co zresztą nie dziwi, w końcu taka już specyfika płyt nagrywanych „bez prądu”. Akustyczna wersja piosenki „Jabol punk” to prawdziwy majstersztyk. Pozostałe utwory w większości przypadków wypadły gorzej niż w oryginale, choć takie „Moje Bieszczady”, mimo utraty swojej – nazwijmy to – „punkowości”, zyskały klimat idealnie pasujący do charakterystycznego nastroju gór z południowo-wschodniej Polski.

28. Emil Blef – Mam taką twarz, że ludzie mi ufają… Biling
Krążek przeze mnie początkowo niedoceniony, co niestety odbiło się na dość krytycznej recenzji. Z czasem jednak zacząłem dostrzegać, że Emil Blef całkiem fajnie to sobie wszystko wymyślił. Można zarzucać, że śpiewane refreny, że na dłuższą metę nudzi, ale obiektywnie rzecz ujmując, członek składu Flexxip przygotował jeden z najbardziej ambitnych, ubiegłorocznych albumów w polskim rapie. A przecież takich pozycji wciąż jest chyba na rynku za mało, prawda?

27. Abradab – Ostatni Poziom Kontroli
Płyta po której w sumie nie oczekiwałem za wiele. Początkowo „Ostatnio Poziom Kontroli” nie przypadł mi za bardzo do gustu, lecz z czasem zacząłem doceniać luźny klimat przeplatany tu i ówdzie mocniejszymi, dosadniejszymi i poważniejszymi wersami. O dziwo, w końcu nawet wycie Gutka przestało mi przeszkadzać. Jeśli już przy gościach jesteśmy, to wypada wspomnieć o Marice, która w numerze „Szukam Cię pod swój rytm” spisała się więcej niż rewelacyjnie.

26. Nicolay & Kay – TIME:LINE
Pierwsza zagraniczna produkcja w zestawieniu. Nicolay to uznany, holenderski bitmejker, członek chwalonego Foreign Exchange. Pod jego mistrzowskie podkłady tym razem nawinął Kay, czyli raczej mało znany, amerykański raper. Efektem tej współpracy jest „TIME:LINE”, tj. album z co najmniej dwoma hitami. Mam tu na myśli szybko wpadające w ucho „When You Die” oraz bujające „The Gunshot”. Szkoda, że wydanie krążka raczej nie powala. Wolałbym mieć „TIME:LINE” w gustownym digipacku, a nie w atakującym zwykłością plastikowym pudełku.

25. Eldo – Nie pytaj o Nią
Piątej solówki warszawskiego rapera nie wyczekiwałem. Głównie przez to „Nie pytaj o Nią” się nie zawiodłem. Gdybym oczekiwał czegoś pokroju „Eternii” bądź „27” to podejrzewam, że do dziś nie mógłbym się pogodzić z tym, co przygotował Eldoka. Dominują nowoczesne bity wymieszane z produkcjami opartymi na tkliwym brzmieniu pianina. Pod względem lirycznym mamy do czynienia z bardziej poważniejszymi tematami. Wyraziste wersy są wprawdzie w większości, lecz zdarzają się na płycie zwrotki, które mnie po prostu nudzą. „Nie pytaj o Nią” to dobra płyta, w zestawieniu nie mogło jej zabraknąć. Nie jest to jednak ten sam Eldo co parę lat wcześniej, dlatego też ulokowałem go na tak niskiej pozycji.

Ciąg dalszy już jutro...

[wyróżnienia] [miejsca 30-25] [miejsca 24-19] [miejsca 18-13] [miejsca 12-7] [TOP 6]

niedziela, 18 stycznia 2009

Najlepsze albumy 2008 roku - wyróżnienia

2008 rok pod względem muzycznym był naprawdę bardzo dobrym, mocnym okresem. W polskim rapie wychodziły zarówno świetne płyty starych wyjadaczy (a nawet swoistych dinozaurów rodzimej sceny), jak i wręcz szokujących debiutantów. Za granicą również się działo, czego dowodzą czołowe pozycje na liście. Innych gatunków starałem się nie zaniedbywać, aczkolwiek polskie reggae w 2008 roku przynosiło mi głównie same zmartwienia. Ranking najlepszych albumów składać się będzie z sześciu części, na które składać będzie się 30 miejsc oraz wyróżnienia.

Chciałbym jeszcze wyraźnie zaznaczyć, że ranking niekoniecznie oddaje wyższość jednej płyty nad drugą. Pozycja ulokowana np. na 27. miejscu, wcale nie musi być gorsza od tej z 23. Na ostateczną ocenę wpływ miała wprawdzie głównie jakość, lecz ważne dla mnie było również spełnienie oczekiwań (co nie udało się paru artystom), odbiór danego krążka po czasie (tu najwięcej stracił Ostry) oraz ew. powiew świeżości, który można odnaleźć szczególnie w niektórych tytułach ulokowanych w samym czubie zestawienia. Przejdźmy do wyróżnień:

El Da Sensei & Returners – Global Takeover: The Beginning

Na początku 2008 roku prorokowałem, że może być to najlepszy album jaki wyjdzie pod szyldem polskiej wytwórni. Jeszcze przed premierą wiedziałem, że tak niestety jednak nie będzie. Mimo tego, krążek warto wyróżnić ze względu na to, że wreszcie polscy producenci w całości wyprodukowali płytę uznanemu raperowi ze Stanów. A przecież przyszłość ma dostarczać takich wydawnictw więcej.

Lilu – La
Choć zawiodłem się strasznie, to w podsumowaniu minionego roku „La” pojawić się musiało. Najlepsza polska raperka wreszcie wydała legalny album – posiada on swoje wzloty i upadki. Swego czasu trochę się go nasłuchałem. Głównie z uwagi na naprawdę pierwszoligowe featuringi. Rahim, Łona, Smarki, Wankej i – przede wszystkim – Finker.

Marika – Plenty
Marta Zarębska to obecnie pierwsza dama polskiego reggae, choć swoim debiutanckim krążkiem udowadnia, że chętnie miesza jamajski styl z innymi gatunkami muzyki. Tylko wyróżnienie ze względu na to, iż mimo wszystko „Plentów” za często nie słuchałem.

Molesta – Molesta + Kumple
Wprawdzie żadna rewelacja, lecz warto zwrócić uwagę na kilka featuringów (Ero!). Cieszy również to, że Vienio, Włodi i Pelson postanowili dorosnąć i wyjść z tematyki kręcącej się wokół osiedlowej ławki. Niektórym starym fanom to się pewnie nie spodobało, ale cóż, mentalności pewnej grupy ludzi się już nie zmieni.

Na pół etatu – Materiał Promocyjny
Pozytywne zaskoczenie pod sam koniec 2008 roku. Wprawdzie żadna rewelacja to nie jest, ale słucha się jej całkiem sympatycznie. Szczególnie numery „Zostaję tu” i „Socjologia” przypadły mi do gustu. Gościnnie m.in. W.E.N.A, VNM oraz – mniej znany, ale naprawdę dobry – Pivot.

Nosowska – Osiecka

Wiadomość o kolejnej płycie z piosenkami Agnieszki Osieckiej przyjąłem – mówiąc dyplomatycznie – ze sporym dystansem. Kasia Nosowska po raz kolejny udowodniła, ze śmiało można ją nazwać królową polskiej muzyki alternatywnej. Tylko wyróżnienie z prostego powodu – „Osiecką” potrafię słuchać raz na jakiś czas.

PeeRZet – Hipocentrum
Żeby się załapać do pierwszej trzydziestki nie wystarczyło nagrać kilkunastu numerów kręcących się wokół melanży, dziewczyn i braggadocio. „Hipocentrum” i PeeRZeta można jednak wyróżnić za dobre punche, głos, technikę oraz flow. Poza tym płyta wydaje się być lepsza od utrzymanej w podobnej tematyce „Muzyki Rozrywkowej” Pezeta.

Taki Jeden Krzysiek – Bezczelne Gówno EP

Inna płyta od wszystkich jakie wyszły w ubiegłym roku. Taki Jeden Krzysiek to autor jednych z zabawniejszych punchów. Płyta nagrana dla jaj, choć byłaby znacznie lepsza, gdyby wraz z humorystyczną treścią szła zjadliwa forma. Wielu osobom flow Krzyśka raczej nie przypadnie do gustu i może być ono poważną przeszkodą w polubieniu płyty.

Ciąg dalszy już jutro...

[wyróżnienia] [miejsca 30-25] [miejsca 24-19] [miejsca 18-13] [miejsca 12-7] [TOP 6]

sobota, 10 stycznia 2009

Najlepszy track 2008

Przed podaniem dania głównego, tj. zestawienia najlepszych płyt 2008 roku, przygotowałem kolejną przekąskę. Tym razem przygotowałem 22 utwory, które absolutnie zarządziły u mnie w minionych 12 miesiącach. Uszeregowałem je w kolejności alfabetycznej (wg. tytułu danego kawałka). Przy pomocy ankiety ulokowanej w prawym menu, możecie wybrać swojego faworyta spośród tego grona. Nie owijajmy w bawełnę i przejdźmy do meritum.

Rasmentalism - Bez Zmian Panie Waglewski (feat. PeeRZet) [YouTube]
Zwrotki Rasa nawiązują do jednego z pierwszych hitów Fisza, numeru "Bla Bla Bla". Wersy PeeRZeta to już jawna krytyka wywiadu Wojtka Waglewskiego, ojca rapera z wytwórni Asfalt Records. Niektórzy doszukują się w tym utworze dissu na Fisza, co jest oczywiście przeogromnym nonsensem. Najbardziej wyrazisty track z rewelacyjnej płyty "Dobra muzyka ładne życie" Rasmentalismu.

Pih - Co było, a nie jest (feat. Brudne Serca) [YouTube]
Utwór, który wałkowałem w okresie świąteczno-noworocznym. W tak krótkim czasie nabiłem grubo ponad 100 odsłuchów. Głównie za sprawą mistrzowskiej zwrotki Smarki Smarka, w której jak zwykle znajdziemy masę mocnych/trafnych/fantastycznych (niepotrzebne skreślić) wersów. Zkibwoy nieco gorzej, Pih najsłabiej (tekstem o uszach jamnikach trochę się zbłaźnił). "Jak dla mnie możesz to naraz kochać i hejtować".

Raca/Stona/DJ Ike - Czysty Hip-Hop (feat. Visual, Duże Pe) [YouTube]
Z wyborem jednego utworu z "Samotność, Wolność, Pasja" (założyłem sobie, że tylko jeden kawałek z jednego krążka może trafić do zestawienia) miałem nie lada problem. Z jednej strony "Tak Jak Życie Nie Boli Nic" z Ras Lutą, z drugiej "Samotność" na podstawie książki "Król Szczurów", z trzeciej storytelling od tyłu o nazwie "Rewers". Ostatecznie wybrałem "Czysty Hip-Hop", gdzie Duże Pe chyba najlepszą zwrotkę tego roku. "Nie ważne czy to trueschool, bauns czy ulica / Co słabe wkurwia, co dobre zachwyca / Hejterzy ujadają - pierdol to! / Radia tego nie grają - pierdol to! / Yo, rób swoje i rób to z ikrą / By cały świat krzyknął HIP-HOP!". Raca i Visual poziom trzymają, aczkolwiek odstaję od Dużego Pe.

Jimson - Gorąca Ofiara [YouTube]
Kawałek wypuszczony jeszcze w 2007, ale umieszczony na wydanej na początku 2008 roku "Gorączce w parku igieł". Niektórzy pewnie stwierdzą, że to co przekazuje w tym tracku Jimson jest chore. Na całe szczęście, utwór nie jest inspirowany osobistymi przeżyciami rapera pochodzącego ze Słupska, a jedną ze scen z filmu "Natural Born Killers". Chyba najlepszy utwór ze wspomnianej "Gorączki w parku igieł", aczkolwiek miał silną konkurencje w postaci "Umrę młodo" i "Eenie-Meenie-Miney-Moe" z gościnnym udziałem Te Trisa i Es Dwa.

Nneka - Heartbeat [YouTube]
Jedno z odkryć końcoworocznych. Nneka posiada piękny głos, który znakomicie sprawdza się w czarnej muzyce. Mieszkająca w Niemczech Nigeryjka doskonale balansuje między soulem, reggae i rapem, wzbogacając wszystko afrykańskimi ozdobnikami. "Heartbeat" to najbardziej charakterystyczny utwór wokalistki. Singiel z rytmicznym bitem przypominającym bicie serca. Rewelacja.

KSU - Jabol Punk [YouTube]
Zaraz, czy "Jabol Punk" nie zostało pokazane szerszemu gronu ponad 20 lat temu? Zostało. Ale w 2008 roku wypuszczono album "Akustycznie", a tam znalazła się wersja "bez prądu" tej sztandarowej piosenki KSU. Dodajmy, że brzmi ona o wiele lepiej niż oryginał z debiutanckiego "Pod prąd". Mimo, że zagrano ją akustycznie, to jest jakby w niej nieco więcej mocy.

The Jonesz - Lemonade [YouTube]
Bez wątpienia najlepszy utwór ze znakomitego, przesmacznego "Season One" polsko-kanadyjskiego duetu The Jonesz. Co ciekawe, bit do "Lemonade" przygotował jednak nie patr00, a Think Twice. Numer, którego nie nagrywa się codziennie.

Molesta - Martwię się (feat. Ero, Pablopavo) [YouTube]
Co by nie mówić o nierównym nowym albumie warszawskiej grupy-legendy, to utwór "Martwię się" chłopakom się udał. Znacznie powyżej oczekiwań spisał się Ero, którego skład JWP nigdy, doprawdy nigdy mnie nie zachwycał. A tutaj pojechał wzorowo, raz po raz wskazując rzeczy, którymi martwi się, patrząc na współczesny świat. Na koniec wygarnia polskim mediom, za negowanie popularności polskiego rapu. Do tego Pablopavo, który nie pcha się wszędzie jak nudny do szpiku kości Miodu z Jamala.

Smarshall Smatters - Młoda Foka [YouTube]
Track-niszczyciel. Smarki Smark nagrał idealny follow-up, doskonale oddając tzw. "chore jazdy Eminema". Gorzowianin pokazał tym utworem, że nadal potrafi nagrywać dobre, jak na Polskę świeże numery i że wcale nie skończył się na "Najebawszy", kiedy tak naprawdę wielbiciele rodzimego rapu dopiero o nim usłyszeli. Nie zdziwię się, jeśli właśnie ten utwór zostanie przez Was uznany za najlepszy spośród moich propozycji.

Afro Kolektyw - Mozart pisał bez skreśleń [YouTube]
Najprawdopodobniej najmniej trzymający się kupy kawałek z albumu "Połącz kropki". Zauroczył mnie on jednak przede wszystkim od strony stricte muzycznej. Już sam wstęp do piosenki pokazuje, że "Mozart pisał bez skreśleń" zapowiada się na coś zupełnie innego i właśnie tak jest w istocie. Afrojax znów bawi do łez, aczkolwiek - jak wspomniałem - jego kolejne wersy są niejako trochę oderwane od poprzednich. Mimo to, super numer.

O.S.T.R. - Mówiłaś mi... [YouTube]
Najbardziej charakterystyczny i - jak pokazują również różne statystyki - jeden z najczęściej słuchanych utworów z "Ja tu tylko sprzątam". "Mówiłaś mi..." nawiązuje poniekąd do kawałka "Mówisz", który znalazł się parę lat wcześniej na znakomitym albumie "Jazz w wolnych chwilach". Track nastraja pozytywnie, ale nie za sprawą - jak to często bywa u Ostrego - bujającego bitu, a dzięki - o dziwo - samemu tekstowi. "Ile szczęścia może dać jedna chmura na niebie?".

Loooptroop Rockers - Naive (feat. Timbuktu) [YouTube]
Absolutny banger roku. DJ Embee połączył klaysczne hip-hopowe brzmienie z klimatami house'owymi. Początkowo mnie to odrzucało, jednak w końcu kawałek do mnie przemówił i od tego czasu nie mogę przestać się nim jarać. Całe "Good Things" było super, ale to właśnie "Naive" wybijało się z płyty najbardziej. Nic lepszego w tym roku przeznaczonego do klubu, a w dodatku ocierającego się o rap, nie wymyślono.

Eldo - Nie pytaj o Nią [YouTube]
Hicior, z których przecież Eldoka nigdy nie słynął. Co więcej, warszawiak nagrywając przebój, nie porzucił swojego stylu. "Nie pytaj o Nią" traktuje o Polsce i całkiem rozsądnie odnosi się do tematu patriotyzmu. Utwór rzecz jasna był inspirowany piosenką "Nie pytaj o Polskę" Grzegorza Ciechowskiego. Najprawdopodobniej utwór o największym przesłaniu ze wszystkich zamieszczonych w tym zestawieniu.

Projektanci - Pamiętasz? (feat. Łona, Maja) [YouTube]
Mocno wybijający się utwór z dość przeciętnej płyty Projektantów. Co łatwo zrozumieć, wszystko dzięki Łonie, który zapodał świetną, jak zwykle humorystyczną zwrotkę. Szczecinianin opowiada swoje początki z rapem, które okupił uszkodzoną, o czym zresztą nie może zapomnieć "bo do dziś coś mu strzela w kostce". Warto zwrócić uwagę jeszcze na niejaką Maję, która naprawdę ładnie i ciepło wyśpiewała jak ulał pasujący do kawałka refren, co w polskim hip-hopie niestety nie jest na porządku dziennym.

Bakflip - Szahid [YouTube]
Jeden z moich największych faworytów. Janek Gajdowicz w mistrzowskiej formie przybliża nam charakterystykę izraelsko-palestyńskich konfliktów, skupiając się przy tym na jednostce. Wprawdzie nie padają z jego strony słowa potępienia, to trudno tej krytyki bliskowschodnich zawieruch nie wyczuć. Wszystko w akompaniamencie gitar Marka Dulewicza i kolegów. Świetny tekst i ogromna moc. Czego chcieć więcej?

Fisz Emade - Szef Kuchni [YouTube]
Najnowsza solówka braci Waglewskich pozytywnie mnie zaskoczyła. Spodziewałem się nijakiego materiału, otrzymałem coś doprawdy rewelacyjnego. Najbardziej do gustu przypadł mi numer "Szef Kuchni", czyli nietypowe, metaforyczne braggadocio w wykonaniu Fisza oraz wręcz mistrzowska forma Emade - kocham klasyczne brzmienie perkusji. Oni mają smak!

Łona i Webber - Świat jest pełen filozofów (feat. Smarki Smark) [YouTube]
To, że utwór zarządzi na mojej playliście wiedziałem jeszcze przed jego usłyszeniem. Łona i Smarki to klasa sama w sobie, a razem w jednym numerze mogli dokonać wielkich czynów. Kawałek utrzymany jest w ironiczno-humorystycznej konwencji, do jakiej przyzwyczaił nas mieszkaniec Szczecina. Smarki odnajduje się w niej idealnie, dostarczając słuchaczom naprawdę fajnego storytellingu (aczkolwiek zwrotka Łony jakby zabawniejsza). "Mijam ich, jestem świadkiem naocznym / Jak nie Hagel w windzie to Platon w nocnym / Kant wiezie mnie taksówką, Nietzsche mieszka w każdym bloku / Świat jest pełen filozofów".

Zeus - W dół [YouTube]
"Co nie ma sobie równych" to bez dwóch zdań największe zaskoczenie in plus tego roku. Wybór największego hitu z tego albumu sprawił mi jednak nie lada problem. Ostatecznie wybrałem "W dół", chociażby dlatego, że wg statystyk na LastFM był to najczęściej odtwarzany utwór Zeusa. Trzy różne historie, trzy różne postaci. Każdą z nich mimo wszystko coś ciągnie w dół. Dodajmy, że "z dziesięciu pięter w dół". Denerwować niektórych może wkyrzykiwany refren, lecz warto się zastanowić, czy wtedy utwór nie straciłby za wiele.

Nicolay & Kay - When You Die [YouTube]
Bodajże pierwszy z zamieszczonych tu hitów 2008 roku, który miałem okazje usłyszeć. Nicolay przygotował bit z tak mocnym i wyrazistym basem, że niemal od razu lądujemy na łopatkach. Kay żadnym wielkim raperem nie jest, ale w "When You Die" spisał się wręcz wzorowo. Pierwszorzędna robota, której zarzucić nie można dosłownie.

eMC - Winds of Change [YouTube]
Choć na ogół amerykański rap raczej do mnie nie przemawia, to eMC szybko zwróciło moją uwagę. Duża w tym zasługa numeru "Winds of Change", który wpierw zauroczył mnie bitem, a później poszczególnymi wersami. Najbardziej do gustu przypadły mi linijki ukazujące zmiany na podstawie konsol do gier. Niby mała rzecz, w dodatku nawinięta dość prostymi rymami, a mimo tego cieszy.

PeeRZet - Zwyczajnie niezwyczajni [YouTube]
Jedyny głębszy (aczkolwiek bez przesady z tą głębią) track z "Hipocentrum" PeeRZeta. Przy okazji najlepszy utwór z płyty utrzymanej w dość podobnej konwencji co "Muzyka Rozrykowa" Pezeta. PeeRZetowi zarzucić nie można nic - w porządku tekst, dobre flow i charakterystyczny głos. Co więcej, naprawdę niezły bit dał Puzzel.

Lilu - Żyję Spox (feat. Finker) [YouTube]
Numer zamykający zestawienie. Track utrzymany w dość luźnym klimacie, Lilu raczej przeciętnie, za to genialnie spisał się Finker. Mocne wejście w bit oraz dobre, wpadające w pamięć wersy ("Jestem fanem monarchii jak Marek Jurek") - to wszystko czym zaskoczył nas raper znany z grupy Klimat. Wprawdzie na "La" był jeszcze dobry utwór ze Smarkiem, ale jakoś tak wyszło, że to "Żyję Spox" zyskało moje większe uznanie.

A teraz możecie już tylko głosować!