niedziela, 24 sierpnia 2008

Games Convention 2008

Games Convention 2008 przeszło już właściwie do historii. Na lipskich targach byłem w piątek, kiedy to drzwi otwarte były dla zwiedzających najdłużej, bo aż do 20:00. Przez ponad 10 godzin zobaczyłem mnóstwo nowych i dobrze zapowiadających się gier, ogromną ilość pięknych hostess oraz niezliczoną liczbę dziwów, nietypowych rozwiązań i tym podobnych. Przy pomocy poniższego tekstu i zamieszczonych zdjęć autorstwa mojego taty, Mirosława Blatkiewicza, postaram się przybliżyć to, co na własne oczy widziałem.

Games Convention 2008 to 6 hal. Na tym ogromnym terenie swoje stanowiska ulokowali najwięksi branży poczynając od Electronic Arts, idąc przez Activision, Take Two, THQ i Ubisoft, kończąc na Microsofcie i Sony. W tym roku zabrakło oficjalnego stoiska Nintendo, ale może tylko mi nie udało się znaleźć japońskiego giganta. Nie wiem do końca jak tegoroczne targi prezentowały się w liczbach, ale jedno jest pewne - wszystkiego w jeden dzień, choćby był wydłużony względem dni poprzednich, po prostu nie dało radę ogarnąć. Zabrałem się więc za rzeczy, które jako tako mnie interesują, a całą resztę erpegów, efpeesów, gier massive multiplayer i pozostałe podobne nudziarstwo najzwyczajniej w świecie olałem. Założenie to pozostawiam indywidualnej ocenie każdego z czytelników. Większość z Was na Games Convention jechać nie mogła bądź nie chciała, ale informacje nt. gameplayu poszczególnych, oczekiwanych przez daną osobę tytułów na pewno ucieszą. Jeśli więc oczekiwaliście opisu tego, jak grało się w "Starcrafta II" (a tego w poniższym tekście nie znajdziecie), to posmutniejecie i dacie tej relacji niższą notę. Dość jednak tego wodolejstwa, przejdźmy do meritum.

Jeśli miałbym wybrać grę targów biorąc pod uwagę tylko i wyłącznie czas spędzony przed monitorem/handheldem w ręku, to bez dwóch zdań ów tytuł zgarnąłby "Burnout: Paradise" w wersji na PC-ty. Szczerze mówiąc nawet nie wiedziałem, że dzieło Criterion szykuje atak na blaszaki, a tu proszę - już w styczniu przyszłego roku, będziemy mogli porozbijać parę aut, przy niezwykle szybkiej jeździe i niepuszczaniu palca z przycisku odpowiadającego z tzw. boost, czyli dopalacz. I to wszystko bez kupowania jakiejkolwiek konsoli! Co się zmieniło względem wersji poprzednich, znanych właściwie przede wszystkim posiadaczom PlayStation 2? Bardzo, ale to bardzo wiele. Przede wszystkim do dyspozycji mamy teraz - wzorem ostatnich Need for Speedów, Midnight Clubów i całej reszcie tego pro-tuningowego badziewia - całe miasto, po którym jeździmy sobie spokojnie, "nabijamy" nitro starymi metodami i zatrzymujemy się w miejscach do tego wyznaczonych, aby wystartować w takim a takim wyścigu. Rozwiązano to całkiem fajnie, a miasto nie jest jakieś przesadnie duże, aby przemieszczanie się po nim znudziło się zbyt szybko. Zrezygnowano z tzw. "crashy", czyli trybu, w którym dokonywaliśmy kosmicznych karamboli. Zrezygnowano, ale nie do końca. W "Paradise" możemy w dosłownie każdym momencie przytrzymać dwa triggery i już po ułamku sekundy uruchamia się coś w rodzaju "crashy" właśnie. Z tą jednak różnicą, że mając odpowiednią ilość nitro możemy auto "przenosić" z miejsca na miejsce, trafiając na kolejne samochody i autobusy, za które - nawiasem mówiąc - otrzymujemy mnożnik. Całość stanowi swego rodzaju grę w grze, dającą sporo frajdy (choć po paru razach pewnie się nudzi). Fajne były reakcje pracowników EA, kiedy to pobijałem nowe rekordy w "crashach" i drugim moim ulubionym trybie - "Road Rage". Wow, you are pro! - krzyczeli.

Przez dziennikarzy grą targów okrzyknięto "LittleBigPlanet" (opisywane przeze mnie dawno temu tutaj). I w sumie coś w tym jest. Exclusive dla PlayStation 3 to produkt zaiste genialny. Niestety nie dopchałem się do konsoli, na której można było tworzyć poziomy, ale za to udało mi się rozegrać jeden, przygotowany przez speców z Sony level. Na pierwszy rzut oka "LittleBigPlanet" to typowa platformówka "starej szkoły" (mam tu na myśli rzecz jasna ujęcie akcji z boku). Szybko jednak to wrażenie umyka. Japończyki stworzyli platformera na wskroś oryginalnego i nowatorskiego. To zasługa realistycznego silnika fizyki - powie ktoś, kto opisywaną grę widział w akcji, lecz pada w ręku już nie trzymał. Jasne, trochę racji ma, fakt zaimplementowania znakomitego silnika fizyki to jedno, a umiejętność jego wykorzystania to drugie. Programiści z Sony przygotowali w tej materii potencjalnemu nabywcy szerokie pole do popisu. Beczki się ruszają, windy unoszą i spadają, a zawieszone na linach drewniane kładki kołyszą się pod wpływem ciężaru naszego bohatera. Najfajniejszy jest jednak właśnie on, awatar wcześniej stworzony przez nas przy pomocy specjalnego kreatora. Nie dość że wygląda milusio, to jeszcze posiada całkiem spore możliwości. Dla przykładu - spusty DualSchocka 3 odpowiedzialne są odpowiednio za prawą i lewą rękę, co przydaje się do chwytania wszelkiej maści lian, które często są naszą jedyną drogą do ukończenia poziomu. Na samym finiszu na gracza czeka boss - pokonamy go, jak to zwykle bywa w tego typu grach, nie siłą, a sprytem. Warto dodać, iż "LittleBigPlanet" daje ponoć ogromne możliwości współpracy z innymi graczami, czego - niestety - nie mogłem już sprawdzić.

Spore wrażenie zrobiło na mnie też "Guitar Hero on Tour" przeznaczone na kieszonkowego Dual Screena. Po obejrzeniu tego filmiku, wiele osób, do których zresztą dość nieśmiało się przyłączyłem, pukało się w głowę. Na Games Convention 2008 rozwiałem jednak wszystkie swoje wątpliwości. Guitar Hero na DS-a daje równie wielką radochę, co Guitar Hero na popularną "peesdwójkę" czy też Xboksa 360. Stylusem "wybijamy" odpowiedni rytm, a określone dźwięki wybieramy przy pomocy dołączanej do gry nakładki. Początkowo wszystko wydaje się za małe, ale po kilku minutach byłem już przyzwyczajony do sprzętu w skali mikro. Nie muszę chyba mówić, że bezbłędnie zagrane "Breed" Nirvany, na takim właśnie kieszonkowym wydaniu gitary, dało mi mnóstwo satysfakcji. Wrażenie jakie wywarło na mnie "Guitar Hero on Tour" było tak duże, że już teraz planuje zakup Dual Screena. Od czasu sprzedania PSP nie miałem na własność żadnej konsoli, a handheld Nintendo wydaje się spełniać wszystkie moje wymagania odnośnie "kieszonki".

Jak zwykle ogromne emocje budziły gry piłkarskie. Najpierw przetestowałem "Pro Evolution Soccer 2009". W porównaniu do ubiegłorocznej edycji gra się o wiele lepiej. Wprawdzie dynamizm zabawy trochę siadł, ale nie zmienia to faktu, iż liczba błędów znanych z PES 2008 wyraźnie zmalała. Czy jest to efekt ogromnych zmian, czy - wręcz przeciwnie - skromnych, kosmetycznych poczynań speców z Konami, tego niestety nie wiem. Jeden rozegrany przeze mnie mecz to po prostu za mało, aby wyłapać takie szczegóły. Inna sprawa, że właśnie to jedno spotkanie wystarczyło, aby odprawić niemieckojęzycznego przeciwnika 2:0. Można powiedzieć, że było wręcz łatwo. "FIFA 09" podobnie jak nowy PES zelektryzowała setki graczy przybyłych do Lipska. Co ciekawe, dostać się do piłki kopanej od Electronic Arts było co najmniej kilka razy trudniej niż do odpowiednika od japońskiego giganta. Wszystko za sprawą małej ilości standów z grą. W końcu się jednak dopchałem do trzeciej "plejstacji" z wyżej wspomnianym tytułem. Wrażenia takie jak co roku - gra się całkiem przyjemnie, ale wydaję mi się, że do PES-a wciąż daleko. Za wolno i za ślamazarnie. Fani serii nie powinni być jednak zawiedzeni.

Kolejne gry nie wywarły już na mnie takiego wrażenia. "Tomb Raider: Underwold" to kolejne, trzecie już przygody Lary Croft przygotowane przez programistów z Crystal Dynamics. Oparte na tych samych schematach co "Legenda" i "Anniversary", tj. mnóstwo elementów platformowych, parę zagadek oraz niewielka ilość walk przy użyciu broni palnej. Wersja prezentowana na targach miała to do siebie, że spore kłopoty sprawiało sterowanie i - zwłaszcza - kamera. Niemniej, dzięki niej odkryłem, że graficy z Crystal Dynamics kolejny raz mocno popracowali nad Larą wygładzając, powiększając i uwypuklając to i owo.

Ze sporym zaciekawieniem podszedłem do "Mirror's Edge" - nowatorskiej produkcji twórców słynnego "Battlefielda", będącej połączeniem FPS-a z grą action-adventure. Rzecz dzieje się w utopijnej przyszłości, a nasz bohater jest gońcem płci żeńskiej przenoszącym cenne informacje. Wszystko dzieje się w widoku z pierwszej osoby, a nasze zadanie polega na przedostaniu się z punktu A do punktu B. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że biegamy po... drapaczach chmur. Większość z Was wnet pojęła, że nasza bohaterka uprawia nic innego, a mający swe korzenie we Francji le parkour. Grając w "Mirror's Edge" jakieś 15-20 minut zauważyłem, że program owszem ma potencjał, ale nie jest skierowany dla mnie, bowiem sterowanie sprawiło mi nieco za wiele trudności. Pan z EA bardzo starał mi się pomóc, mówił nawet po angielsku (zresztą jak cały personel na targach), no ale drygu do tego typu gier mi niestety nikt nie podaruje.

W obroty wziąłem również dwa, dość bliźniacze tytuły, a mianowicie "Motorstorm 2" oraz "Pure". O ironio do gustu bardziej przypadło mi to drugie. W "Pure" gracz ściga się na quadach oraz - dodatkowo - robi przy tym różnego rodzaju ewolucje. Frajdy przy jeździe i skokach jest co nie miara, aż szkoda, że wyjdzie to tylko na PS3. "Motorstorm 2" spodobał mi się już średnio, lecz było to spowodowane raczej tym, iż po prostu nie szło mi za dobrze. Było też "Spore" (więcej o tem tutaj), w które jednak nie zdołałem zagrać. Ludzie okupowali standy z nowym projektem Willa Wrighta straszliwie. Ponadto, każdy komputer odpaloną miał inną fazę rozwoju organizmu, a ja chciałem zagrać od samego początku aż po samiutki koniec. Tak się jednak nie dało, więc "Spore" sobie darowałem. Premiera już za 2 tygodnie, więc nie ma co się gorączkować.

Games Convention 2008 to bez dwóch zdań impreza udana. Niestety, na przełomie 3 ostatnich lat nie zanotowałem jakiegoś zauważalnego rozwoju targów. Ten nastąpi jednak najprawdopodobniej już w przyszłym roku, kiedy to cały cyrk zostanie przeniesiony do Kolonii, gdzie już raczej niestety się nie wybiorę. Chciałem w tej relacji umieścić jak największą ilość informacji o grach, które za jakiś czas pojawią się na półkach sklepowych. Biorąc pod uwagę jednak to, że na blogu powinny przeważać krótkie formy wypowiedzi, całość starałem się skrócić jak najbardziej się dało (choć i tak mocno się rozpisałem). Nie mogłem zamieścić wszystkich informacji. Dlatego też, jeśli macie jakieś pytania, to śmiało zadawajcie je w komentarzach. Na pewno na nie odpowiem.

czwartek, 14 sierpnia 2008

Mordowanie szerszeni na wesoło, odsłona druga

2 tygodnie temu na łamach bloga opublikowałem artykuł, w którym przedstawiłem 5 moich ulubionych technik zabijania szerszeni. Dzisiaj postanowiłem zamieścić kolejne 5 sposobów, tym razem Waszego autorstwa. Oczywiście jeśli macie jeszcze jakieś wyrafinowane metody zabijania, to opisujcie je w komentarzach do tego artykułu.

6. Sposób na NG
Niezbędne: atlas geograficzny; tłuczek do mięsa; sąsiad; odrobina trzeźwości umysłu;
Po odkryciu szerszenia, zadzwonić do odpowiedniej instytucji z zapytaniem, jak go zabić. Po ustaleniu sposobu, wziąć atlas geograficzny, tłuczek do mięsa, iść do sąsiada i poprosić, aby szerszenia zabił. Przy odrobinie szczęścia podzielić się obowiązkami: sąsiad przytrzaskuje owada atlasem, natomiast zainteresowana bije tłuczkiem. Minusy metody: nie każdy ma sąsiada, a poza tym szkoda niszczyć atlasy geograficzne.
Nadesłała Aleksandra vel Marycha;

7. Sposób na mamę Kasię
Niezbędne: paletka do pingponga; złość; odwaga; umiejętności nadprzyrodzone;
Po zobaczeniu szerszenia, biegnij do domu po paletkę do pingponga i uderz szerszenia w locie. Respekt w oczach syna bądź córki na długo.
Nadesłał Johny co ma głos jak Jimson;

8. Sposób na nieśmiertelne zdjęcie Bartiego
Niezbędne: gazeta; nieśmiertelne zdjęcie Bartiego; przyjaźń; odwaga;
Latającemu owadowi pokazujemy legendarne zdjęcie Bartiego (uprzednio wydrukowane z internetu), po czym śmiejącego się szerszenia dobijamy dziarsko gazetą. 100% skuteczności.
Nadesłał Marek pseudonim Drugi Westside;

9. Sposób na kumpla z ławki Niezawodnego Dogy'ego
Niezbędne: Zeszyt lub jego wydajny substytut; doniczka, najlepiej z kaktusem; pomieszczenie z parapetem;
Szerszenia krążącego po pomieszczeniu zaatakować przy oknie, aby upadł na parapecie. NIE DOBIJAĆ zeszytem! Postawić na leżącym szerszeniu doniczkę, najlepiej z kaktusem.
Nadesłał - a jakże - Niezawodny Dogy;

10. Sposób na Justynkę
Niezbędne: gazeta (Życie na Gorąca, Gala, Viva, Wysokie Obcasy); łóżko z materacem; osobnik nie przekraczający wagi 130 kg; odwaga; mocne gardło;
Po zauważeniu owada natychmiast zacznij głośno piszczeć zwołując przy okazji większą część rodziny obecnej w domu. Wskocz na łóżko, uderz w szerszenia odpowiednio zwiniętą gazetą, tak aby wpadł w szczelinę pomiędzy łóżkiem, a ścianą. Następnie odsuń łóżko, bohatersko wciśnij się w szparę i dobij insekta. Skuteczność: 40%.
Nadesłała Justynka;

Mądrość życiowa Budiego: A nie lepiej użyć środka owadobójczego?

Anonimowy (Tata?) ostrzega przed użądleniami: klik

UWAGA! Autor bloga nie ponosi odpowiedzialności za nieudaną próbę skorzystania z zamieszczonych wyżej porad, które kończą się ukąszeniem przez szerszenia bądź gorszymi następstwami. (Mówiąc krócej: nie stosuj ich nigdy!)