czwartek, 31 lipca 2008

Kilka cennych sposobów na zabicie szerszenia

W ostatnim czasie wokół mojego domu znacząco nasiliło się występowanie szerszeni. Przez te parę dni zdołałem opracować parę technik, dzięki którym te wielkie owady muszą uznać wyższość człowieka.

1. Technikus pospolitus
Niezbędne: gazeta (lub czasopismo o podobnej elastyczności); cierpliwość; przebiegłość;
Czekamy aż szerszeń usiądzie na stałej, nietłukącej się za łatwo powierzchni. Kiedy tak się staje, podchodzimy do owada i zadajemy mu potężny, miażdżący cios dobrze zwiniętą gazetą. W razie potrzeby - dobić parę razy. Uwaga, gdy po pierwszym uderzeniu szerszeń nadal będzie latał, należy się jak najszybciej oddalić, ponieważ owad staje się w tym momencie niezwykle agresywny i nieobliczalny.

2. Technika na Litosława Nieśmiesznego
Niezbędne: męska szatnia od WF-u; kilkunastu rosłych nastolatków, przeraźliwie bojących się szerszeni; zeszyt od WOS-u; odwaga; chęć pokazania swojej siły;
Jeśli kiedykolwiek w szczelnie zamkniętej, męskiej szatni od WF-u nie wiadomo skąd pojawi się szerszeń, Daniel "Danon" Chociłowicz zacznie krzyczeć "aaaaaaa!!! szerszeń, szerszeń, szerszeń!!!", a kilkunastu rosłych, silniejszych i - wydawać by się mogło - odważniejszych od Ciebie nastolatków w przeciągu ułamku sekundy ucieknie z pomieszczenia, wyjmij zeszyt od WOS-u i postępuj dokładnie tak samo jak przy technice pospolitej. Szerszeń zostanie zabity, a Ty staniesz się bohaterem na jakieś kilkadziesiąt sekund. Do czasu, aż wszyscy znajdą nowy temat na rozmowę.

3. Technika na Jakuba
Niezbędne: lampa z wysokim i wąskim kloszem oraz malutkimi dziurkami od spodu; krzesło; gazeta (lub czasopismo); dezodorant; środek owadobójczy; długa wykałaczka; cierpliwość; przebiegłość; spryt;
Jedna z najbardziej skomplikowanych i - zarazem - najskuteczniejszych metod. Używamy jej tylko o zmroku, kiedy to szerszenie ciągną do światła. Kiedy owad zacznie kręcić się wokół spełniającej kryteria lampy, przygotuj sobie krzesło i bądź cierpliwy. Gdy tylko wleci do klosza, wejdź na krzesło i zakryj jedyne wyjście z klosza gazetą (lub czasopismem). Weź do ręki środek owadobójczy oraz dezodorant. Psikaj nimi na zmianę w kierunku szerszenia. Powinno go to otumanić. Wtedy weź długą wykałaczkę, włóż ją przez malutką dziurkę u spodu lampy i - wykorzystując swój spryt i przebiegłość - spróbuj w ten sposób zabić owada. Jeśli nie chcesz używać środków owadobójczych, dezodorantów oraz wykałaczek, możesz poczekać aż szerszeń spiecze się w środku lampy.

4. Technika wg. Google'a
Niezbędne: Raid; patelnia; ręcznik; dużo odwagi;
Sposób dość bliźniaczy do pospolitego zwalczania "troszkę większych os". Zamiast samej gazety, używamy Raidu do otumanienia przeciwnika oraz patelni, którą zadajemy cios ostateczny. Dodatkowo chronimy głowę ręcznikiem.

5. Technika na Wielką Stopę
Niezbędne: osoba z długimi włosami; ociężały szerszeń; buty na nogach; refleks;
Z tej metody korzystamy tylko na dworze. Również tylko wtedy, gdy osobie długowłosej szerszeń wplącze się we włosy i - po półminutowej szarpaninie - z nich wypadanie prosto na chodnik. Wtedy też osoba stojąca tuż obok (nawiasem mówiąc mająca na sobie buty co najmniej do kostki), robi z owada placek swoją prawą lub lewą stopą. Warto dodać, że w tym wypadku trzeba wykazać się niemałym refleksem, ponieważ zawsze istnieje ryzyko, iż ociężały szerszeń nagle odleci i zacznie nas atakować.

UWAGA! Autor bloga nie ponosi odpowiedzialności za nieudaną próbę skorzystania z zamieszczonych wyżej porad, które kończą się ukąszeniem przez szerszenia bądź gorszymi następstwami. (Mówiąc krócej: nie stosuj ich nigdy!)

niedziela, 27 lipca 2008

Reggae nad Wartą - dzień 2 (na szybko)

1. Tak jak przewidywałem, znów było upalnie. Uogólniając już na samym początku - drugi dzień Reggae nad Wartą był gorszy od pierwszego. Zawiodła kondycja, zawiódł line-up. Nie było tragicznie. Nie było źle. Było po prostu jakby mniej fajnie niż dzień wcześniej.

2. Drugi dzień Reggae nad Wartą rozpoczęła nie Etna jak powinno być według programu, a Managga z charyzmatycznym frontmanem i wokalistą Grizzleem (EastWest Rockers). Grali nieźle, choć bez większej ikry. Pod sceną gibałem się początkowo tylko ja i Justyna, później dołączyło do nas parę innych osób. Większej widowni Managga poderwać nie potrafiła.

3. Potem na scenie pojawiła się Etna, czyli jeden z nielicznych zespołów, którego słuchałem trochę więcej przed samym Reggae nad Wartą. Zagrali tak jak się można tego było spodziewać - przeciętna grupa dała przeciętny koncert. Etna zdołała jednak zachęcić większą rzeszę publiczności do wspólnej zabawy, za co bez dwóch zdań należy się szacunek.

4. Występ Bob One & Tumbao Riddim Band sobie odpuściłem. Do gorzowskiego amfiteatru wróciłem już w czasie koncertu Ares & The Tribe, który mi się szczerze mówiąc w ogóle nie podobał. Pachniało mi plastikowym dancehallem i graniem wciąż na jedną nutę, ale może tylko przesadzam.

5. Potem na scenę wszedł radomski skład Jamal (Miód, Frenchman, Łukasz Borowiecki) wspierany przez zespół muzyków oraz Grizzleego. Grupa zagrała przede wszystkim największe przeboje z albumu "Rewolucje" - nie mogło przecież zabraknąć takich hitów jak "Policeman", "Słowo" czy "Kiedyś będzie nas więcej". Zaprezentowano też kilka nowych utworów ze zbliżającej się wielkimi krokami drugiej płyty zespołu. Oczywiście, Miodu i koledzy nie zapomnieli o swoim haśle "sadzić, palić, zalegalizować", którym tak niemiłosiernie zachęcili do zabawy gorzowski amfiteatr również 2 lata temu. Warto dodać, że Jamal porwał tłum jak mało kto na tegorocznym Reggae nad Wartą. Spodziewałem się jednak, że więcej osób przyjdzie na koncert tej formacji. Widocznie bilet okazał się za drogi. Mnie osobiście bardzo się podobało. Można mówić, że Jamal to przecież komercha, że Frenchman nawija strasznie niewyraźnie, że chłopaki dość nachalnie łączą reggae z rapem. Nie można jednak odmówić im jednak tego, iż potrafią zrobić niezłe show i właśnie głównie przez to tak mi się podobało.

6. Drewno From Las oraz gwiazdę wieczoru - Wayne'a McArthura & The Steppa Warriors sobie odpuściłem. Podobnie jak w pierwszy dzień, nie miałem już sił na pogowanie, tańczenie czy też gibanie się w okolicach sceny.

7. Dwie uwagi na koniec:
  1. Jeśli impreza ma przetrwać, to chyba powinna przyciągać większą rzeszę widzów. Jasne, przez te 2 dni przewinęło się przez amfiteatr cała masa ludzi, ale ani razu nie był on wypełniony po brzegi, czego co najmniej kilka razy w swoim życiu byłem już świadkiem. Jeśli bilet z roku na roku ma już drożeć, to niech chociaż line-up będzie coraz lepszy. Na festiwal reggae w Sudetach można zaprosić Groundation i całą śmietankę polskiej sceny, to czemu porównywalnych gwiazd nie ściągnąć w przyszłym roku do Gorzowa?
  2. Pogo podczas Jamala było już - według mnie - przesadzone. Wcześniej również było agresywnie, ale równocześnie ludzie bawili się całkiem dobrze. Na Jamalu uśmiech na ustach miała tylko garstka ludzi, którzy zgotowali całą tą masakrę.
8. No i tradycyjne podziękowania dla:
  1. Justynki, za to samo, o czym pisałem wczoraj (tak przy okazji, Kaji również).
  2. Wszystkich, którzy przybili mi wczoraj piątkę/dziesiątkę (a wydaję mi się, że drugiego dnia było ich znacznie mniej niż pierwszego).
  3. Pjotra, za pomysł z pójściem na kiełbasę. Nigdy bym się nie spodziewał, że pod amfiteatrem będą grillować całkiem dobre jedzenie. To był naprawdę rewelacyjny pomysł.
  4. Jacka i reszty ekipy, za miłe towarzystwo przed samym reggae.
  5. Aśki, za tzw. niusa, po którym Jacek był w szoku. I ja również.
  6. Wszystkich, którzy chwalili moją koszulkę. Tak, lubię się chwalić swoimi koszulkami.
  7. Wszystkich, których nie wymieniłem, a powinienem, lecz w wyniku mojej wrodzonej sklerozy o tym zapomniałem.
Jeśli w sieci pojawią się godne uwagi zdjęcie z Reggae nad Wartą, to wybiorę najciekawsze i je tutaj opublikuję.

sobota, 26 lipca 2008

Reggae nad Wartą - dzień 1 (na szybko)

1. Pogoda dopisała aż za bardzo. Grzało nieziemsko, dziś zapowiada się podobnie. Lepszy jednak upał niż chłód i deszcz.

2. Wielkiego tłumu ludzi w sumie nie było. Parę razy widziałem już pełniejszy amfiteatr. Może dzisiaj Jamal spowoduje, że tłoczno będzie nie tylko pod sceną, ale również na widowni.

3. Creska zagrała tak jak zagrała. Nie żeby tragicznie, mi się po prostu nie spodobało. W porównaniu z resztą wypadli blado, co jest jednak zrozumiałe, w końcu mają dużo mniejsze doświadczenie.

4. Kulturę de Naturę sobie odpuściłem, do amfiteatru wróciłem więc dopiero na koncert zespołu Jafia Namuel. Grali całkiem fajnie, pod sceną było już gorąco. Niektórzy pogowali, niektórzy się bujali. Ogólnie wrażenie bardzo dobre zwłaszcza, że z twórczością tej grupy spotkałem się po raz pierwszy.

5. Potem zaczęło grać Maleo Reggae Rockers, czyli chyba jedna z największych gwiazd Reggae nad Wartą. Szczerze mówiąc nie za bardzo znam piosenki tego zespołu, lecz ponownie - do momentu aż opadłem z sił - bawiłem się znakomicie. No ale jak przed chwilą wspomniałem, tego koncertu nie zdołałem wytrzymać kondycyjnie.

6. Koniec mojego odpoczynku zbiegł się w czasie z początkiem występu zespołu Dubska Division. Jako, że na Reggae nad Wartą przyszedłem nie do końca przygotowany, to nie miałem pojęcia, iż na scenie swoje umiejętności zaprezentują połączone siły polskiego DUBSKA i rosyjskiego Jah Division. Część, w której śpiewano piosenki autorów słynnego "Avokado" można zaliczyć do jak najbardziej udanych. Widownie porwał i zauroczył jednak dopiero Gerbert Morales, syn rosyjskiej arystokratki i kubańskiego partyzanta, który zginął u boku Che Guevary. Od wiecznie uśmiechniętego wokalisty Jah Division biła pozytywna, zarażająca wszystkich wokół, energia. Choć nie rozumiałem większości tekstów, to właśnie koncert Dubska Division uważam za najbardziej udany.

7. Występ Gaddeon Jerubbaal & Inity Dub Mission sobie już darowałem, ze względu na opuszczające mnie siły witalne.

8. Jako, że ten wpis trzeba jakoś zakończyć, postanowiłem niektórym osobom za to i owo podziękować:
  1. Tradycyjnie Justynce, za znakomite towarzystwo (przy okazji dziękuję Kai) i parę innych rzeczy, o których jednak nie będę wspominał, nie dlatego, że się nie nadają do publikacji czy coś, ale z takiego powodu, iż nikt by tego już nie czytał, a ostatnio zacząłem się interesować tym, ile osób wchodzi na tego bloga.
  2. Wszystkim, którzy przybili mi piątkę/dziesiątkę (mógłbym wymieniać imienia/nazwiska/ksywki, ale wydaje się to być zbyteczne, bo i tak bym kogoś pominął). Bless.
  3. Ufirowi, bo zdołał mnie wziąć na barana, co przy mojej imponującej wadze jest nie lada wyczynem. Swoją drogą, ostatni raz na barana byłem u taty, w dodatku bardzo dawno temu.
  4. Pjotrowi, bo sobie żartował i pstrykał milion fotek. Mam nadzieję, że je szybko zobaczę.
  5. Nieznajomemu, który podbił do mnie pod sceną i powiedział "Puściliby lepiej Dinala", po czym zapytał czy noszę superstary (powinienem odpowiedzieć inaczej niż odpowiedziałem, tj. "nie, bo miałbym w nich kupę siary", sprawdź follow-up). Ujawnij się.
  6. Jackowi i reszcie ekipy za miłe towarzystwo przed samym Reggae nad Wartą.
  7. Wszystkim, których nie wymieniłem, a powinienem, lecz w wyniku mojej wrodzonej sklerozy o tym zapomniałem.
Dzisiaj dzień drugi, jutro go w jakiś sposób zrelacjonuję.