Jestem osobą, która przedstawia się jako Daga Gregorowicz. Obywatelstwo polskie. Pierwszy okrzyk nastąpił w Poznaniu.
Posiadasz wyuczony zawód, studiujesz?
Skończyłam geoinformatykę na UAM Poznań. Obecnie kończę Studium Piosenkarskie im. Czesława Niemena w Poznaniu.
Od jak dawna zajmujesz się śpiewem? Już jako mała dziewczynka chętnie udzielałaś się wokalnie, czy odkryłaś "to" w sobie dopiero później?
Zawsze "wyłam", jak nazywa to moja siostra. Kiedy byłam małą dziewczynką mój ukochany wujek wołał do mnie tylko w jeden sposób: "Artystka z telewizji". Mimo, że nic nie zapowiadało moich ciągot do sceny, on to przewidział. Może nie z telewizji, ale zdecydowanie mogę nazywać się artystką. Wpierw były chóry, śpiew pod prysznicem etc. Jako, że mieszkam w domu jednorodzinnym, kiedy rodzinki w nim nie było, nikt za ścianą mnie nie słyszał i tak darłam się wniebogłosy, wygłupiałam no i zaczynałam tworzyć. Dziś najchętniej muzykę tworzę jadąc w nocy samochodem - to taka moja mekka twórcza. A kiedy odkryłam? No cóż. Odkrywcami, którzy pozwolili mi w siebie uwierzyć byli artyści sceny bydgoskiej. Wpierw Wacek Węgrzyn z The Ślub a potem Tomasz Gwinciński, który zaprosił mnie do nagrania płyty "Klub Samotnych Serc Pułkownika Tesko".
Możesz powiedzieć coś więcej odnośnie tej płyty?
"Klub Samotnych Serc Pułkownika Tesko" to swojego rodzaju manifest. Manifest czego - niech każdy ze słuchaczy odpowie sobie sam na to pytanie. Płyta zawiera genialne teksty Tomka. W sferze muzycznej nawiązuje do słynnej płyty "Klub Samotnych Serc Sierżanta Pieprza" ("Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band") Beatlesów. To przed wszystkim świetne piosenki świetnego gitarzysty. Projekt miał szansę zrobić niezłe zamieszanie na polskiej scenie muzycznej. Niestety po kilku koncertach (dodajmy, że w pękających w szwach klubach) zawieszono działalność. Wielka szkoda, ale swoich fanów płyta ma nadal.
Przejdźmy do jednego z najnowszych projektów, w którym bierzesz udział. Z opakowania "Wygadanej" możemy przeczytać, że wraz Mikołajem Pospieszalskim i Daną Vynnytską poznaliście się na międzynarodowych warsztatach "International Summer Jazz Academy in Cracow (ISJA)". Mogłabyś powiedzieć trochę więcej nt. tej imprezy oraz samego nawiązania współpracy z wymienionym wyżej dwojgiem muzyków?
Warsztaty jazzowe w Krakowie skupiają niesamowite środowisko. Po pierwsze to fenomenalni wykładowcy z całego świata, jak i międzynarodowa grupa studentów. Charakteryzują się one niesamowicie rodzinną atmosferą. Polecam zarówno początkującym jak i zaawansowanym. Wokalistom, jak i instrumentalistom. Z Daną polubiłyśmy się przez wzajemne słuchanie, zaciekawienie. Dopiero po chwili nastąpiła konfrontacja słowna. Po roku spotkałyśmy się znów na warsztatach, bogatsze o nowe doświadczenia muzyczne. To Dana była jedną z osób, które upewniły mnie w przekonaniu, że muzyka to ta droga, która choć zapowiada się na krętą, jest właśnie mi właściwą. Marzenia wspólnego grania, projektu?! Nie jestem do końca pewna, czy zrodziły się wtedy. Kilometry jednak działały na wyobraźnię, a raczej ją lekko odurzały i tłumiły w rozwijaniu skrzydełek. Wszystko nabrało rumieńców, kiedy to wraz z kolegami poznanymi na ISJA zaczęliśmy prace nad projektem Aerobit. Wraz ze Stefanem Nowakowskim (kontrabas), Remkiem Zawadzkim z Afro Kolektywu (perkusja) i Danielem Grzeszykowskim z Tricphonix wkraczaliśmy w klimaty muzyczne, z którymi świetnie mogłam się utożsamiać.
Ze Stefano oraz Remkiem wyruszyliśmy w podróż do Lwowa w celu jammowania z naszymi przyjaciółmi. Tam też i była Dana, której to przywiozłam z Polski mojego ukochanego Kaossa (Daga jest jedną z największych fanek tego sprzętu w Polsce - gra obecnie na trzech Kaoss Padach jednocześnie). Dowiedziałam się, że Dana wraz ze swoim zespołem Schocolad dostała się na półroczne stypendium Gaude Polonia do Warszawy. Pojawiło się światełko w tunelu. Obiecałam Danie, że pokażę jej nowe sztuczki na Kaossie. Miałyśmy się spotkać i pojammować we dwie. Spotkanie nastąpiło w Piasecznie, w sali prób Excessive Machine i nieistniejącego już Aerobitu. Atmosfera tego miejsca nie pozwoliła nam już się rozstać. Po kilku spotkaniach wiedziałyśmy, że nazywamy się DAGADANA.
I tak pewnie tkwiłybyśmy w swojej muzyce same dla siebie, gdyby nie nasz przyjaciel Karim Martusewicz (Karimski Club, Voo Voo). To on, wiedząc, że coś tam się tworzy zadzwonił i powiedział: "Hej dziewczyny, jesteście w Warszawie? W niedzielę w Coffee Karma na Placu Zbawiciela odbywają się taperowania. Przygotujecie coś na tę niedzielę?". Był piątek wieczór. Perspektywa, że nie będziemy się w sobotę widziały nie napawała nas optymizmem, ale się zgodziłyśmy. Zamiast 15-minutowego Chaplina wybrałyśmy ponad godzinną Godzillę – film z 1953 roku wyreżyserowany przez Ishiro Hondę. Plastikowe efekty. Dźwięk wyłączyliśmy, napisy polskie pozostały i tak stworzyłyśmy naszą wersję. I tak zaczęła grać DAGADANA, po raz pierwszy pokazałyśmy się szerszej widowni. Ludziom się spodobało. Karim uścisnął ręce. Wiedziałyśmy, że teraz to już decyzja zapadła - jesteśmy zespołem. Potem było jeszcze granie do filmu w poznańskim Meskalu. Mała przerwa i koncert z naszymi piosenkami. Oczywiście jako pierwszy musiał być Kraków i Piec Art. Bo tam się wszystko zaczęło. Tam obserwowałyśmy się na jammach.
Współpraca z Aerobitem upewniła mnie w przekonaniu, że w głowie siedzą mi kontrabasowe groovy. Dana podczas ISJA była w jednym combo z Mikołajem Pospieszalskim. Szykowaliśmy się do dużego koncertu w Hydrozagadce. Pomysł był prosty - zaprośmy jednorazowo kontrabasistę. Rozmawiałyśmy o Miku, ale telefon do niego był raczej takim odruchem z przewidywaną odmową. A tu zaskoczenie - Miko się zgodził. Troszkę obaw było, bo po pierwsze na próby mieliśmy mieć przeznaczone 2 dni po kilka godzin. Po drugie Miko nie miał pojęcia co gramy. Nagrań wtedy nie było. Uprzedziłyśmy go, że jest w tym trochę disco kiczu. Chłopak przyjechał. Zagraliśmy koncert i to on pierwszy powiedział, że jest to niespotykany projekt i jeżeli mamy ochotę to on z chęcią będzie grał z nami dalej. I tak zostało. DAGADANAMIKO? Po prostu DAGADANA z silną bazą. "Kontrabazą".
W jakim języku dogadujesz się z Daną? Mówicie po polsku, po angielsku czy może po prostu rozumiecie się nawzajem, w końcu ukraiński jest chyba dość podobny do naszego?
Dana słyszała troszkę polską mowę w domu. Na warsztatach ISJA zaczęła się uczyć. Na Ukrainie, szczególnie zachodniej, w modzie było oglądanie Polsatu. A już totalnie powaliło mnie to, że koledzy ze Lwowa znają więcej cytatów z filmu "Chłopaki nie płaczą" niż ja. Z Daną zatem porozumiewamy się po polsku. Czasem po angielsku. Ale najbardziej kochamy nasze słowotwórstwo. Ukraiński to piękny język. Coraz więcej rozumiem, ale ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Kiedy zaśpiewałam na jammie w ramach niespodzianki ukraińską piosenkę solo, koleżanki miały niezły ubaw, bo powiedziały mi, że to chyba był język mongolski... Cały czas się zbieram, aby zacząć się uczyć ukraińskiego. Jestem już z pokolenia nieznających rosyjskiego i jednak cyrylica mnie przerasta.
Na opakowaniu możemy również wyczytać, że udzielasz się na płycie nie tylko wokalnie, ale bawisz się również szeroko pojętą elektroniką. Możesz dokładniej powiedzieć, czym takim dokładniej się zajmujesz?
Odetnij wokal Dany, klawisze i kontrabas. Reszta to po prostu wynik dłubania z prądem i obwiedniami, względnie z samplerem. Interesuje mnie przetwarzanie głosu, zapętlenie na żywo, tworzenie przestrzeni elektronicznych poprzez nakładanie na siebie na raz bardzo różnych efektów. Należy podkreślić, że płytka dostępna obecnie jako "Wygadana" to nagranie na tzw. setkę, czyli na żywo na raz w studio. Chodzi o trans. Dla mnie granie elektroniki połączonej z wmiksowywaniem w nią wokalu, to najczystsza postać transu w jaki wchodzi się powoli. Kocham ten stan. Przede wszystkim to jest zabawa. Niesamowity flow. Do tego dochodzi na scenie granie na dziecięcych przeszkadzajkach i zabawkach. Dzieciaki, które są w nas ożywają i pokazują swoje pazurki.
Jaki wyniósł nakład "Wygadanej"? W jaki sposób promujecie swój album?
Nakład to 1000 sztuk. Zależy nam na tym, aby ludzie przepalali sobie płytę. Wychodzimy z założenia, że to jest EP-ka. Kto nas szanuje, kupi płytę jak już będzie wydana. Przy sprzyjających wiatrach przed wakacjami jest szansa, że zostanie nagrana i trafi na półki sklepowe. Wracając do promocji, w naszym przypadku sprawdza się portal myspace.com i tzw. marketing szeptany.
Następne pytanie wiąże się z tym, co przed chwilą powiedziałaś. Jakie są plany zespołu na przyszłość? Kolejna epka, longplay, a może nawet atak na Empiki?
Zdecydowanie atak. Skoro tysiące kilometrów nic dla nas nie znaczą, dopniemy swego. Materiał na półtora longlplaya jest gotowy. Zaczniemy zatem od jednego. Pojawi się szczypta gości. Plany są już na drugi krążek - wtedy będzie ich zdecydowanie więcej. Na pierwszej płycie musimy pokazać kim jesteśmy, a nie podpierać się nazwiskami. Nazwiska zatem będą miały tutaj tylko micro partie do zagrania. Producentem płyty będzie Marcin Pospieszalski. Reszty nazwisk nie zdradzam. Niech to będzie słodki dodatek. Krążek będzie promowany w Polsce i na Ukrainie.
Oprócz zespołu DAGADANA współtworzysz również formację DEGRADAZIA. Mogłabyś nieco przybliżyć czytelnikom ten projekt?
To zupełnie inna, całkiem nowa bajka. Na razie zagraliśmy pierwszy koncert wspólnie. Jest to projekt, w którym chcę się po prostu wyżyć. Obecne nagrania na myspace są po prostu grzeczne. Na koncercie pokazaliśmy pazurki i nie zamierzamy na tym poprzestawać. Ma być ostro i transowo. Kawałki są długie i towarzyszą im wizualizacje. W tym projekcie chcę łamać swoje podejście do śpiewania. Widzę, że otwieram się na nowe przestrzenie, które wcześniej istniały jedynie w nocy podczas szaleńczej jazdy moim samochodem. Ma tutaj następować DEGRADAZIA. Powoli, ale odkrywamy swoje brzmienie. Wojtek Grabek na elektrycznych skrzypcach, kaoss padzie i electribe. No i ja na wokalu i z dużą dawką elektroniki.
Warto też wspomnieć o zupełnie odmiennych 2 projektach, nad którymi teraz pracuję. Pierwszy to LISTONOSZ. Zespół składa się z muzyków z takich formacji jak POTTY UMBRELLA, czy OSTATNIE TAKIE TRIO. Jest to więc scena bydgoska, do której powracam po rocznej przerwie. Nie będę zdradzać, co przygotowujemy, ale mogę powiedzieć, że nazwa płyty to "Adresat Nieznany". Drugi projekt to jeszcze nie posiadający nazwy skład, z którym próbujemy w Bochni pod Krakowem. Jak na razie próby odbywają się okazyjnie, ponieważ perkusista studiuje w Londynie, ale w czerwcu ruszamy ostro do pracy. Będzie to najbardziej popowy z wszystkich projektów, w których gram. Od czasu do czasu występuję też solo. Ostatnio nawiązałam artystyczną współpracę z bydgoską malarką Martą Filipiak. Razem tworzymy performance, który jest wprowadzeniem do wernisażu prac Marty oraz innych artystów. Za nami wystawa w Białymstoku w Galerii Spodki. W planach mamy kilka wernisaży w Polsce, a potem w Kanadzie. Ta współpraca jest dla mnie wyjątkowo cenna. Łączenie różnych sfer sztuki to kolejne nowe doświadczenia, które wymagają ode mnie poszukiwań innej swojej odsłony.
Wojtka Grabka poznałaś również na międzynarodowych warsztatach jazzowych?
Nie. Wprost przeciwnie. Po wielu przygodach w PKP zapragnęłam współpracować z kimś z mojego miasta Poznania. Na Wojtka natrafiłam na myspace. Zaproponowałam współpracę. Pół roku się zbieraliśmy na spotkanie mimo, że mieszkamy od siebie 15 minut drogi autem.
Jak to się stało, że zostałaś managerem Afro Kolektywu? Trafiłaś do muzyków poprzez zwykłe ogłoszenie, czy w jakiś w innych sposób?
Zorganizowałam im koncert w Poznaniu. Zajmowałam się sprowadzaniem do Poznania składów offowych, czasami największych freeków. Chciałam udowodnić właścicielowi klubu, że na niszową muzykę też może przybyć dużo osób. Moim marzeniem było sprowadzać do mojego miasta składy, które uwielbiam, a które nigdy się w tym mieście nie pojawiły. Była to na początku walka z wiatrakami, ale nie zrażało mnie to. Wiedziałam, że to jest moje hobby. Przy okazji zawiązały się muzyczne przyjaźnie. A na Afro Kolektyw przyszło ponad 300 osób. Chłopaki od razu zaproponowali mi bym się nimi zajęła. Ja odmówiłam. Ważniejszy był garb na placach w postaci nienapisanej magisterki. To była trauma, którą trzeba było zwalczyć. Do tematu powróciłam sama. Zadzwoniłam do Michała - Afrojaxa. Spytałam, czy propozycja jest aktualna. I tak chłopaki powierzyli mi siebie w moje ręce. Ot, historia Dagi, która zrezygnowała z możliwości zarabiania kokosów w branży geoinformatycznej na rzecz muzyki i jej promowania. Trzeba powiedzieć, że gdyby nie rodzina, pewnie jednak wybrałabym opcję "Warszawa - 12 tys. miesięcznie w dużej korporacji". I umarłabym z nieszczęścia albo zostałabym świetnym geoinformatykiem. Chyba jednak byłabym bogatym, smutnym człowiekiem.
Czy w związku z tym, że jesteś managerem Afro Kolektywu mogłabyś zdradzić nam najbliższe plany zespołu? Jakieś koncerty, nowe single i teledyski promujące „Połącz Kropki”, a może nawet prace nad kolejną płytą?
Mogę zdradzić, to że zespół będzie coraz więcej koncertował. Zainteresowanie jest spore. Są plany i na Gorzów. Wszelkie szczegóły znajdują się na www.myspace.com/afrokolektyw. Afro Kolektyw przede wszystkim jest konsekwentny w swoich działaniach, uparty i sunący do przodu. Jeśli będzie się komuś wydawało, że chłopaki odpoczywają, to jest to tylko cisza przed burzą, bo Afro odpala po kolei kolejne torpedy, a ma ich w zanadrzu cały arsenał. Będzie więc wybuchowo!
Jak zainteresowani doskonale wiedzą, na „Połącz Kropki” Afro Kolektywu w jednym z utworów pojawić miał się szczeciński raper Łona. Ostatecznie jednak się nie dograł i jego miejsce zajęła Twoja znajoma, wielokrotnie wspominana tu Dana Vynnytska. Czy Ukrainkę było trzeba długo namawiać do nagrania – bądź co bądź – hip-hopowego numeru?
To był jej pierwszy rap. Napisała tekst w chwilę. Trzy "tejki" i po sprawie. Chłopaki byli pod wrażeniem. I tak DAGADANA też po części pojawia się w Afro. Czas na rewanż. No, ale to ma być niespodzianka.
Gdzie szukasz inspiracji tworząc swoją muzykę?
Na inspirację przede wszystkim składają się doświadczenia z życia wzięte. Miłość, porażki, sukcesy. Może powiem, kto wywarł na mnie największy wpływ. Voo Voo, Baaba, Molly Johnson, muzyka improwizowana. Z elektroniki bardzo podoba mi się podejście do sprawy Cassiusa, naszego polskiego Excessive Machine - chłopaki wymiatają producencko. Dalej nie można zapomnieś Mujaji, Django Bates, niektóre produkcje DJ Vadima, Jamie Lidell, Benny Sings. W Polsce warto zaciekawić się jeszcze lekkością Loco Star, wirtuozerią DJ Krime'a, przestrzeniami jakie generuje Snowman i konsekwencją Kasi Nosowskiej. Bawić mnie będą zawsze Blendersi. A kocham oczywiście Afro Kolektyw. Nie jestem ich managerem tylko dlatego, że są fajnymi facetami. Skądś się to bierze. Genialne teksty Afrojaxa (Michał dostał niedawno zasłużoną Miazgę od miesięcznika Pulp za najlepsze teksty 2008 roku), to coś, co nie raz wyprowadza mnie ze złego humoru. Do tego genialna muzyka.
Kontynuując temat inspiracji niemożliwe pokłady energii czerpię z solowych koncertów Marcina Maseckiego. To samo tyczy się występów Tomka Dudy, czy to w Saksoforcie, czy w innych projektach, czy kiedy gra solo. Są to pewnego rodzaju mistyczne uniesienia. Człowiek wpada w trans i cieszy się, że jest we właściwym miejscu i o właściwej porze tu i teraz. Uwielbiam słuchać muzyki szpiegowskiej, muzyki filmowej. Mistrzostwo świata dla Davida Holmesa. Mogę słuchać godzinami. Genialną dyskografię Steve'a Reicha pożeram, gdy się chcę odstresować. Polecam filmowe akcje okolic Voo Voo. Najwspanialsza płyta na świecie „Seszele” z Bogusławem Lindą recytującym puentę filmu. Najcudowniej słucha się jej na winylu. Znakomita muzyka - niestety nie wydana - do filmu „Trzeci”. Z Polskich wspaniałych projektów zahaczających o muzykę world/folk cenię Alamut, Tołhaje i Żywiołaka. Troszkę chaotycznie podałam wszystkie nazwiska i składy, ale też tak chaotycznie ich słucham. Na koniec muszę powiedzieć, że świat byłby uboższy bez "Akademii Pana Kleksa", Kabaretu Starszych Panów no i całej serii "Z Archiwum X".
Dziękuję za udzielenie wywiadu. Chciałbyś coś jeszcze dodać na koniec?
"Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic".