1. Tak jak przed rokiem postanowiłem sporządzić krótkie sprawozdanie z pierwszego dnia Reggae nad Wartą. Na papierze był to dzień gorszy i pewnie tak w istocie było, lecz - ku mojemu zdziwieniu - bawiłem się wyśmienicie, więc można mówić o pewnym pozytywnym zaskoczeniu.
2. Jak przed rokiem festiwal otworzyła gorzowska Creska. Grali nieźle, nic więcej. Tego się jednak można było spodziewać - wciąż jest to młody zespół, który w dodatku nie wybija się niczym charakterystycznym. Na rozgrzewkę Creska była jednak jak znalazł, a przecież chyba o to chodziło w ich występie. Nawet kilka osób kręciło się przez jakiś czas pod sceną.
3. Następnie na scenie zaprezentowała się Plebania. I to było mega zaskoczenie, bo zespół o takiej nazwie, którego zresztą w ogóle nie kojarzyłem, pokazał naprawdę coś ciekawego. Muzycy, pytani o reprezentowany gatunek, odpowiadają: "punk reggae indian music", co jest chyba najtrafniejszym określeniem. Pozytywna energia przekazywana jest tu z nieco mocniejszym uderzeniem, wspomaganym przez chociażby taką harmonijkę ustną oraz tekstami w języku Indian. Pogo przy Plebanii było najbardziej ostre (i zarazem nie przesadzono), sam bawiłem się doskonale.
4. Indiańskie klimaty zastąpione zostały nieco bardziej folklorystycznym Czerwie. Początek występu sobie odpuściłem, musiałem posilić się kiełbasą, która - nawiasem mówiąc - w tym roku wydawała się gorsza niż w zeszłym. Gdy wróciłem, byłem raczej zawiedziony, bowiem całe to Czerwie grało raczej mocno przeciętnie. Nie podobały mi się te wszystkie folklorystyczne akcenty, zaś wyczyny akordeonisty oraz sposób, w jaki zespół zakończył koncert, wręcz mnie zażenowały. No cóż.
5. Po Czerwie nastąpiła nieco dłuższa przerwa - stroiła się bowiem gwiazda wieczoru United Flavour. Szczerze mówiąc, pierwszy raz usłyszałem o tym zespole dopiero przed Reggae nad Wartą, i zapowiadało się naprawdę ciekawie. Wpływy afrykańskiej i hiszpańskiej kultury, wraz z prawdziwym miksem stylów muzycznych (reggae, latino, soul, r'n'b, hip hop i dancehall) mogły dać naprawdę porażający efekt. Nie myliłem się. United Flavour zagrało naprawdę fajnie - hiszpańska wokalistka śpiewała dobrze oraz potrafiła nawiązać kontakt z publiką. Prawdziwą bombą okazała się jednak osoba afrykańskiego basisty, który podczas koncertu zaliczył kilka rewelacyjnych wejść wokalnych. Swoją drogą, warto wspomnieć o deszczu, padającym właśnie podczas występu United Flavour. Nie wiem czemu, ale wydaję mi się, że po prostu doskonale pasował on do tej muzyki. Jest to na pewno jeden z tych zespołów, którym w najbliższym czasie się zainteresuję.
6. Na koniec zagrało Village Kollektiv. Na pewno nie można muzyki tej formacji sklasyfikować jako reggae. Był to raczej zbiór dziwnych instrumentów, dziwnego śpiewu i w miarę normalnej elektroniki. Nie mogę powiedzieć, aby mi się podobało. Nie mówię, że było słabe. Może po prostu taka muzyka do mnie nie trafia, może nie pojmuję jej głębi.
7. W porównaniu z zeszłym rokiem, pierwszy dzień Reggae nad Wartą zaliczył spory regres - droższy bilet, mniej ludzi, gorsze kiełbaski i - bądź co bądź - gorszy line-up. Jasne, Plebania mi się podobała, United Flavour również, ale to nie to samo, co zeszłoroczne Maleo Reggae Rockers czy Dubska Division z wybitnym występem Gery Moralesa. Liczę, że dzisiaj będzie lepiej. Masala to mój pewniak, Daab też się raczej postara. O Całej Górze Barwinków oraz Stage of Unity również słyszałem mnóstwo pozytywnych opinii, więc po prostu musi być lepiej.
8. Na koniec oczywiście pragnę pozdrowić wszystkich moich towarzyszy niedoli, których w tym roku było naprawdę sporo. Zamieszczone w tym artykule zdjęcia są autorstwa Piotra Biernackiego, mojego fotografa (no co, masz akredytację dzięki temu blogowi). Jutro możecie spodziewać się kolejnej szybkiej (no bez przesady) relacji z Reggae nad Wartą, a dalej, w tygodniu, myślę, że jeszcze jakichś dwóch materiałów odnośnie samej imprezy.
2. Jak przed rokiem festiwal otworzyła gorzowska Creska. Grali nieźle, nic więcej. Tego się jednak można było spodziewać - wciąż jest to młody zespół, który w dodatku nie wybija się niczym charakterystycznym. Na rozgrzewkę Creska była jednak jak znalazł, a przecież chyba o to chodziło w ich występie. Nawet kilka osób kręciło się przez jakiś czas pod sceną.
3. Następnie na scenie zaprezentowała się Plebania. I to było mega zaskoczenie, bo zespół o takiej nazwie, którego zresztą w ogóle nie kojarzyłem, pokazał naprawdę coś ciekawego. Muzycy, pytani o reprezentowany gatunek, odpowiadają: "punk reggae indian music", co jest chyba najtrafniejszym określeniem. Pozytywna energia przekazywana jest tu z nieco mocniejszym uderzeniem, wspomaganym przez chociażby taką harmonijkę ustną oraz tekstami w języku Indian. Pogo przy Plebanii było najbardziej ostre (i zarazem nie przesadzono), sam bawiłem się doskonale.
4. Indiańskie klimaty zastąpione zostały nieco bardziej folklorystycznym Czerwie. Początek występu sobie odpuściłem, musiałem posilić się kiełbasą, która - nawiasem mówiąc - w tym roku wydawała się gorsza niż w zeszłym. Gdy wróciłem, byłem raczej zawiedziony, bowiem całe to Czerwie grało raczej mocno przeciętnie. Nie podobały mi się te wszystkie folklorystyczne akcenty, zaś wyczyny akordeonisty oraz sposób, w jaki zespół zakończył koncert, wręcz mnie zażenowały. No cóż.
5. Po Czerwie nastąpiła nieco dłuższa przerwa - stroiła się bowiem gwiazda wieczoru United Flavour. Szczerze mówiąc, pierwszy raz usłyszałem o tym zespole dopiero przed Reggae nad Wartą, i zapowiadało się naprawdę ciekawie. Wpływy afrykańskiej i hiszpańskiej kultury, wraz z prawdziwym miksem stylów muzycznych (reggae, latino, soul, r'n'b, hip hop i dancehall) mogły dać naprawdę porażający efekt. Nie myliłem się. United Flavour zagrało naprawdę fajnie - hiszpańska wokalistka śpiewała dobrze oraz potrafiła nawiązać kontakt z publiką. Prawdziwą bombą okazała się jednak osoba afrykańskiego basisty, który podczas koncertu zaliczył kilka rewelacyjnych wejść wokalnych. Swoją drogą, warto wspomnieć o deszczu, padającym właśnie podczas występu United Flavour. Nie wiem czemu, ale wydaję mi się, że po prostu doskonale pasował on do tej muzyki. Jest to na pewno jeden z tych zespołów, którym w najbliższym czasie się zainteresuję.
6. Na koniec zagrało Village Kollektiv. Na pewno nie można muzyki tej formacji sklasyfikować jako reggae. Był to raczej zbiór dziwnych instrumentów, dziwnego śpiewu i w miarę normalnej elektroniki. Nie mogę powiedzieć, aby mi się podobało. Nie mówię, że było słabe. Może po prostu taka muzyka do mnie nie trafia, może nie pojmuję jej głębi.
7. W porównaniu z zeszłym rokiem, pierwszy dzień Reggae nad Wartą zaliczył spory regres - droższy bilet, mniej ludzi, gorsze kiełbaski i - bądź co bądź - gorszy line-up. Jasne, Plebania mi się podobała, United Flavour również, ale to nie to samo, co zeszłoroczne Maleo Reggae Rockers czy Dubska Division z wybitnym występem Gery Moralesa. Liczę, że dzisiaj będzie lepiej. Masala to mój pewniak, Daab też się raczej postara. O Całej Górze Barwinków oraz Stage of Unity również słyszałem mnóstwo pozytywnych opinii, więc po prostu musi być lepiej.
8. Na koniec oczywiście pragnę pozdrowić wszystkich moich towarzyszy niedoli, których w tym roku było naprawdę sporo. Zamieszczone w tym artykule zdjęcia są autorstwa Piotra Biernackiego, mojego fotografa (no co, masz akredytację dzięki temu blogowi). Jutro możecie spodziewać się kolejnej szybkiej (no bez przesady) relacji z Reggae nad Wartą, a dalej, w tygodniu, myślę, że jeszcze jakichś dwóch materiałów odnośnie samej imprezy.
ahahihiahaha
OdpowiedzUsuń